Od trzech tygodni borykam się z choróbskiem, które uczepiło się mnie jak rzep psiego ogona i na moje nieszczęście nie chce mnie opuścić. Moja dyspozycja jest na bardzo niskim poziomie dlatego musicie mi wybaczyć być może nie do końca logiczny tekst.
Dziś część druga traktująca o kolorowych kosmetykach do ust, które są jak do tej pory w dalszym ciągu niedocenionymi przeze mnie. Zaczynam się jednak coraz bardziej przekonywać i coraz częsciej używać tych, które rzeczywiście mi się sprawdziły i nie wyrządzają aż tak dużej krzywdy w moim odczuwaniu i komforcie.
GOLDEN ROSE VELVET MATTE LIPSTICK to "matowa pomadka do ust tworząca aksamitne wykończenie. Wysoka zawartość pigmentów oraz długotrwała formuła sprawia, że pomadka
długo utrzymuje się na ustach. Idealnie się rozprowadza, a dzięki
zawartości składników nawilżających oraz wit. E dodatkowo odżywia i
nawilża usta."
Jeżeli chodzi o pomadki, błyszczyki i farbki do ust zawsze, ale to zawsze sugeruję się opiniami blogerek. wyłapuje to co mnie interesuje i chyba dzięki temu trafiam w samo sedno. Tym razem również tak było. Do stoiska Golden Rose podeszłam pewna swojego wyboru, spędzając dłuższą chwilę jedynie na wyborze koloru.
Nie ma co gadać, Velvet Matte trafiła w mój gust już od pierwszego użycia.
Po pierwsze, pozytywne zaskoczenie wywołała we mnie konsystencja lub jak kto woli aplikacja. Pomimo swojej matowości, pomadka nie jest "tępa". Nakłada się całkiem gładko i łatwo. Nie wysusza również ust, co mogłoby kojarzyć się z tego typu produktami. Nie czuję również typowego uczucia "ściągnięcia", usta przez długi czas utrzymują naturalny stopień nawilżenia co daje dość duży komfort, szczególnie w moim przypadku - osoby, która nie koniecznie lubi czuć, że ma coś na ustach.
Pigmentacji Velvet Matt nie mam nic do zarzucenia, kolory są mocno napigmentowane, dodatkowo całkiem długo utrzymują się na ustach. Po dłuższym czasie noszenia usta stają się nieco bardziej suche, lecz mi to nie przeszkadza, raczej jestem do tego przyzwyczajona w wersji naturalnej...
W kwestii kolorów, jako pierwszy zakupiłam numer 14. Nie do końca byłam do niego przekonana, ale jakoś tak patrzył na mnie swoimi niewidzialnymi oczkami. I wiecie co...trafiłam w samo sedno. Idealny kolor przygaszonej śliwki, być może z mała domieszką maliny. No cudo. Jest bardzo neutralna, pasuje zarówno do mocniejszych makijaży jak i tych bardziej naturalnych.
Dwa następne to 03 i 26 - hmm, tutaj mam mały problem, z tymi kolorami kompetnie nie trafiłam. Moja skóra szczególnie w świetle dziennym przy tych kolorach robi się mega blada, i jakoś tak mam wrażenie, że wyglądam jakbym dopiero zaczynała przygodę z makijażem. Zdecydowanie za jasne i słabo naturalne, chociaż miały pełnić właśnie taką funkcję. O ile 03 da się jeszcze przeżyć, bo można całkiem nieźle wystopniować kolor, o tyle z 26 kompletnie nie da się nic zrobić. Dla mnie to taka typowa pomarańczowa apricota dla starszej pani - zupełnie inna na ustach niż w opakowaniu. Nie poddam się oczywiście tak szybko, będę kombinowała- może z pędzelkiem, choć to dla mnie kolejny stopień wtajemniczenia w kwestii makijażu ust.
Sumując- bardzo fajne pomadki w całkiem niskiej cenie, bo jedynie 10,90. Chyba mówiłam Wam, że uwielbiam maty w każdej postaci. Nie tylko na powiekach, ale też na ustach, właśnie uświadomiłam to sobie dzięki Golden Rose. Cóż, czeka mnie dalsze poszukiwanie idealnych kolorów dla mnie, mam nadzieję, że uda mi się wkrótce osiągną perfekcję i pomadka będzie towarzyszyła przy każdej okazji zajmując specjalne miejsce w mojej torebce...
Czekam na Wasze komentarze, czy podobnie jak ja uwiebiacie Velvet Matte, i czy miałyście podobne felerne doświadczenia z numerkiem "26".
Pozdrawiam,
Monika :)
piątek, 13 marca 2015
piątek, 20 lutego 2015
LUTOWE NOWOŚCI/ KOLORÓWKA
Długo zbierałam się aby uzupełnić zapasy w mojej "kosmetyczce", jakoś ciężko było mi podjąć decyzję czego tak naprawdę chcę, ale po długich poszukiwaniach udało się. Tym razem padło na sklep kosmetykomania.pl, który jako jedyny na tamten moment był w stanie spełnić moje wszystkie zachcianki, no, prawie wszystkie.
Jak się można było spodziewać największą część stanowią produkty Make Up Revolution, i są to w przewadze cienie, mniej istotne czy są one pojedyncze czy w palecie. Moja obsesja nie wybiera...
Szukam również bazy idealnej ale w rozsądnej cenie. No i w końcu wymarzona Mary Lou...
MAKE UP REVOLUTION FLAWLESS/ PALETA CIENI
Paleta posiada 32 mocno napigmentowane cienie- matowe, satynowe a także perłowe. Zależało mi na kupnie palety, która była by trochę bardziej wzbogacona kolorystycznie, ale pozostająca w dość naturalnej tonacji. FLAWLESS taka właśnie jest. Każdy z odcieni trafia idealnie w moje gusta i sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna działać. Aż chce się stanąć przed lustrem i coś "zmalować".
W zestawie paletki znajduje się duże lusterko oraz pacynka, która oczywiście idzie na dno szuflady.
MAKE UP REVOLUTION ESSENTIAL MATTES/ PALETA CIENI
Ze wszystkich możliwych cieni, maty zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Mam wrażenie, że moje oko najlepiej w nich wygląda. Kiedy zrobiłam porządek z cieniami , które jak się okazało zaczęły mnie uczulać a uzupełniłam braki w nowe palety, okazało się, że matów w nich w zasadzie nie ma. Zatęskniłam, i wybrałam podstawową wersję od Make Up Revolution. Do wyboru miałam Essential Mattes i Essential Mattes 2, jednak ta pierwsza bardziej podbiła moje serce. Paletka zawiera 12 czysto matowych cieni w stonowanej kolorystyce. Na pierwszy rzut oka cienie są dobrze napigmentowane i mam nadzieję, że się na nich nie zawiodę.
MAKE UP REVOLUTION MONO EYESHADOW BASE!/POJEDYNCZY CIEŃ
DO POWIEK
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że niekiedy nie do końca jestem świadoma tego co robię. Wybierając powyższy produkt sugerowałam się chęcią posiadania beżowego cienia, który mogłabym zastosować pod łuk brwiowy. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam niezwykle napigmentowany ale również perłowy kolor beżu w opakowaniu. Nie mówię, że cień jest zły, ale przyznam... nie o to mi chodziło. Cień oczywiście nie pójdzie w odstawkę,wykorzystam go chociażby do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka.
I HEART MAKE UP EYE PRIMER/ MATOWA BAZA PO CIENIE
Poszukując idealnej bazy pod cienie pokusiłam się o kupno właśnie tej, głównie ze względu na cenę. 14, 90 to naprawdę nie dużo biorąc pod uwagę fakt, że marka cieszy się dobrą sławą, i każdy z ich kosmetyków jest dobrej jakości. Jednak z moją bazą jest coś nie tak. Nie mówię tu jednak o działaniu, a o jej wyglądzie. Mam wrażenie jakby była rozwarstwiona, ale być może tak ma być. Zaraz po otwarciu wyleciała przezroczysta ciecz a dopiero chwilę później pojawił się rozmyty kolor.
Po wstrząśnięciu, owszem, jest trochę lepiej, baza ma jednolity kolor, ale w dalszym ciągu coś mi nie pasuje. Napiszcie mi proszę, jeśli miałyście do czynienia już z tą bazą czy macie takie same odczucia, bo nie wiem czy jest sens składania reklamacji. Ogólnie baza przyjemnie aksamitna w dotyku i całkiem skuteczna. Coś tu jednak nie gra...
MeMeMe DEW POTS CORAL BLOSSOM/ BAZA, CIEŃ, EYELINER DO POWIEK 3W1
Tutaj, głownie skupiłam się na bazie, chociaż na chwilę obecną nie sądzę, żebym właśnie w takim celu wykorzystywała ten produkt. Zapewne posłuży mi on jako cień do powiek, rzadziej jako baza pod jasne perłowe kolory. Nie wyobrażam sobie go jako eyeliner, na pewno nie ten kolor. Podoba mi się delikatna, aksamitna konsystencja oraz intensywna pigmentacja, zważywszy na fakt, że jest to dość jasny kolor. Myślę, że z Dew Pots bardzo się polubię i wkrótce moje czeluście szufladowe zapełnią jego bracia w innych kolorach.
THE BALM MARY LOU MANIZER/ ROZŚWIETLACZ
No wreszcie! Zbierałam się już długo, i nigdy nie było odpowiedniej okazji. Nie będę się rozpisywać o wspaniałości tego produktu, bo chyba w świecie blogowym temat ten został już wyczerpany. Ja osobiście cieszę się przeogromnie, że w końcu stałam się posiadaczką tego sławetnego rozświetlacza i nie mogę doczekać się pierwszego jego użycia.
Jak widzicie, zakupy dość rozsądne w rozsądnej cenie. Nieco martwi mnie tylko ta baza, która mam nadzieję, nie jest trefna. Napiszcie mi koniecznie czy jest sens jej reklamacji, czy może Wy miałyście podobną sytuację przy pierwszej aplikacji? Nie cierpię reklamować produktów, dlatego wolałabym to ominąć i liczę na to, że powiecie mi, że to normalne.
Pozdrawiam,
Monika :)
Jak się można było spodziewać największą część stanowią produkty Make Up Revolution, i są to w przewadze cienie, mniej istotne czy są one pojedyncze czy w palecie. Moja obsesja nie wybiera...
Szukam również bazy idealnej ale w rozsądnej cenie. No i w końcu wymarzona Mary Lou...
MAKE UP REVOLUTION FLAWLESS/ PALETA CIENI
Paleta posiada 32 mocno napigmentowane cienie- matowe, satynowe a także perłowe. Zależało mi na kupnie palety, która była by trochę bardziej wzbogacona kolorystycznie, ale pozostająca w dość naturalnej tonacji. FLAWLESS taka właśnie jest. Każdy z odcieni trafia idealnie w moje gusta i sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna działać. Aż chce się stanąć przed lustrem i coś "zmalować".
W zestawie paletki znajduje się duże lusterko oraz pacynka, która oczywiście idzie na dno szuflady.
MAKE UP REVOLUTION ESSENTIAL MATTES/ PALETA CIENI
Ze wszystkich możliwych cieni, maty zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Mam wrażenie, że moje oko najlepiej w nich wygląda. Kiedy zrobiłam porządek z cieniami , które jak się okazało zaczęły mnie uczulać a uzupełniłam braki w nowe palety, okazało się, że matów w nich w zasadzie nie ma. Zatęskniłam, i wybrałam podstawową wersję od Make Up Revolution. Do wyboru miałam Essential Mattes i Essential Mattes 2, jednak ta pierwsza bardziej podbiła moje serce. Paletka zawiera 12 czysto matowych cieni w stonowanej kolorystyce. Na pierwszy rzut oka cienie są dobrze napigmentowane i mam nadzieję, że się na nich nie zawiodę.
MAKE UP REVOLUTION MONO EYESHADOW BASE!/POJEDYNCZY CIEŃ
DO POWIEK
Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że niekiedy nie do końca jestem świadoma tego co robię. Wybierając powyższy produkt sugerowałam się chęcią posiadania beżowego cienia, który mogłabym zastosować pod łuk brwiowy. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam niezwykle napigmentowany ale również perłowy kolor beżu w opakowaniu. Nie mówię, że cień jest zły, ale przyznam... nie o to mi chodziło. Cień oczywiście nie pójdzie w odstawkę,wykorzystam go chociażby do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka.
Poszukując idealnej bazy pod cienie pokusiłam się o kupno właśnie tej, głównie ze względu na cenę. 14, 90 to naprawdę nie dużo biorąc pod uwagę fakt, że marka cieszy się dobrą sławą, i każdy z ich kosmetyków jest dobrej jakości. Jednak z moją bazą jest coś nie tak. Nie mówię tu jednak o działaniu, a o jej wyglądzie. Mam wrażenie jakby była rozwarstwiona, ale być może tak ma być. Zaraz po otwarciu wyleciała przezroczysta ciecz a dopiero chwilę później pojawił się rozmyty kolor.
Po wstrząśnięciu, owszem, jest trochę lepiej, baza ma jednolity kolor, ale w dalszym ciągu coś mi nie pasuje. Napiszcie mi proszę, jeśli miałyście do czynienia już z tą bazą czy macie takie same odczucia, bo nie wiem czy jest sens składania reklamacji. Ogólnie baza przyjemnie aksamitna w dotyku i całkiem skuteczna. Coś tu jednak nie gra...
MeMeMe DEW POTS CORAL BLOSSOM/ BAZA, CIEŃ, EYELINER DO POWIEK 3W1
Tutaj, głownie skupiłam się na bazie, chociaż na chwilę obecną nie sądzę, żebym właśnie w takim celu wykorzystywała ten produkt. Zapewne posłuży mi on jako cień do powiek, rzadziej jako baza pod jasne perłowe kolory. Nie wyobrażam sobie go jako eyeliner, na pewno nie ten kolor. Podoba mi się delikatna, aksamitna konsystencja oraz intensywna pigmentacja, zważywszy na fakt, że jest to dość jasny kolor. Myślę, że z Dew Pots bardzo się polubię i wkrótce moje czeluście szufladowe zapełnią jego bracia w innych kolorach.
THE BALM MARY LOU MANIZER/ ROZŚWIETLACZ
No wreszcie! Zbierałam się już długo, i nigdy nie było odpowiedniej okazji. Nie będę się rozpisywać o wspaniałości tego produktu, bo chyba w świecie blogowym temat ten został już wyczerpany. Ja osobiście cieszę się przeogromnie, że w końcu stałam się posiadaczką tego sławetnego rozświetlacza i nie mogę doczekać się pierwszego jego użycia.
Jak widzicie, zakupy dość rozsądne w rozsądnej cenie. Nieco martwi mnie tylko ta baza, która mam nadzieję, nie jest trefna. Napiszcie mi koniecznie czy jest sens jej reklamacji, czy może Wy miałyście podobną sytuację przy pierwszej aplikacji? Nie cierpię reklamować produktów, dlatego wolałabym to ominąć i liczę na to, że powiecie mi, że to normalne.
Pozdrawiam,
Monika :)
Etykiety:
Dew Pots,
Essential Mattes,
Flawless,
I Heart Make Up,
Make Up Revolution,
Mary Lou Manizer,
Matowa baza pod cienie,
MeMeMe,
Paleta Cieni,
The Balm
poniedziałek, 9 lutego 2015
LUBIANE Z NIELUBIANYCH/ KOSMETYKI DO UST #1
Jak już może wiecie, nie jestem fanką produktów przeznaczonych do ust. Nigdy nie lubiłam smarowideł typu pomadka, tym bardziej błyszczyk. Strasznie irytuje mnie to uczucie oblepienia warg, i naprawdę wolę swoje usta w wersji naturalnej. Jednak w ostatnim czasie na rynku pojawiło się kilku takich, którzy pomimo mojej nienawiści, skradli moje serce. Serię tych postów kieruję głównie do dziewczyn, które podobnie jak ja nie przepadają za oblepiaczami, ale chęć podkreślenia ust przy każdorazowym wykonywaniu makijażu nie daje im spokoju.
LUXURY RICH COLOR LIPGLOSS - GOLDEN ROSE to nowa seria ekskluzywnych błyszczyków Luxury Rich Color Lipgloss zapewnia wysoki połysk oraz pełne pokrycie ust kolorem przez wiele godzin. Intensywny kolor błyszczyka w połączeniu z formułą wygładzającą, nadającą połysk oraz nawilżającą zapewni uczucie komfortu i luksusu na ustach. Dwustronny, elastyczny aplikator umożliwia łatwą i precyzyjną aplikację, pokrywając usta głębokim, nasyconym kolorem, dodatkowo nie sklejając ich.
Błyszczyk zamknięty jest w nietypowym, dość oryginalnym, płaskim opakowaniu. Zdecydowanie Golden Rose trafiło w moje gusta "ubierając" produkt w taki właśnie sposób. Dzięki temu kosmetyk można bardzo łatwo spakować do malutkiej torebki czy kieszeni np. spodni. Błyszczyk posiada wydawało by się standardowy aplikator. A jednak nie, aplikator fakt, jest typową gąbeczką znaną z błyszczyków różnej maści, ale w tym przypadku jest ona płaska, co w moim odczuciu zapewnia możliwość nabrania odpowiedniej ilości produktu, oraz wygodniejszej jego aplikacji.
Konsystencja Luxury Rich Color w swojej formie jest dość niebanalna. Zapewne nie jest ona typową dla standardowych błyszczyków. Przypomina bardziej płynną pomadkę, aniżeli kleisty błyszczyk do którego mimowolnie przyklejają się włosiska. To kolejna kwestia, która przemawia za tym, aby w mojej kosmetyczce nie było tego typu produktów. Jeżeli chodzi o Golden Rose, problem nie jest aż tak upierdliwy. Również pigmentacja przypomina bardziej pomadkę niż błyszczyk. Jest naprawdę mocna, a gęstość produktu pozwala na dowolne stopniowanie koloru.
Błyszczyk stosunkowo długo utrzymuje się na ustach jak na produkt nie posiadający w nazwie słowa "długotrwały". Dość łatwo się nakłada, ale koniecznie przy użyciu lusterka zważywszy na fakt, że jest mocno gęsty. Bardzo ładnie "schodzi" z koloru, równomiernie i naturalnie, nie pozostawiając brzydkich plam.
Ja posiadam dwa kolory. Nudziakowy, bardzo delikatny róż, o numerze 17, który zdecydowanie jest moim faworytem i kompanem na co dzień, oraz klasyczną czerwień z numerem 11, przeznaczoną na specjalne okazje. Z obu kolorów jestem bardzo zadowolona. Fakt, do perfekcji aplikacji jeszcze długa droga, szczególnie czerwieni, ale robię postępy.
Za cenę 19,90 mocno polecam, szczególnie tym dziewczynom, które nie kochają zbyt mocno produktów do ust. Nie taki diabeł straszny...jak to się zwykło mawiać. Nawet z tych nielubianych można wybrać perełki, które pokochamy. Wystarczy trochę cierpliwości, zainteresowania i chęci.
Napiszcie mi czy miałyście już kontakt z Luxury Rich Color Lipgloss, i jakie macie na na jego temat zdanie. Podzielacie moją fascynację?
Pozdrawiam,
Monika :)
LUXURY RICH COLOR LIPGLOSS - GOLDEN ROSE to nowa seria ekskluzywnych błyszczyków Luxury Rich Color Lipgloss zapewnia wysoki połysk oraz pełne pokrycie ust kolorem przez wiele godzin. Intensywny kolor błyszczyka w połączeniu z formułą wygładzającą, nadającą połysk oraz nawilżającą zapewni uczucie komfortu i luksusu na ustach. Dwustronny, elastyczny aplikator umożliwia łatwą i precyzyjną aplikację, pokrywając usta głębokim, nasyconym kolorem, dodatkowo nie sklejając ich.
Błyszczyk zamknięty jest w nietypowym, dość oryginalnym, płaskim opakowaniu. Zdecydowanie Golden Rose trafiło w moje gusta "ubierając" produkt w taki właśnie sposób. Dzięki temu kosmetyk można bardzo łatwo spakować do malutkiej torebki czy kieszeni np. spodni. Błyszczyk posiada wydawało by się standardowy aplikator. A jednak nie, aplikator fakt, jest typową gąbeczką znaną z błyszczyków różnej maści, ale w tym przypadku jest ona płaska, co w moim odczuciu zapewnia możliwość nabrania odpowiedniej ilości produktu, oraz wygodniejszej jego aplikacji.
Konsystencja Luxury Rich Color w swojej formie jest dość niebanalna. Zapewne nie jest ona typową dla standardowych błyszczyków. Przypomina bardziej płynną pomadkę, aniżeli kleisty błyszczyk do którego mimowolnie przyklejają się włosiska. To kolejna kwestia, która przemawia za tym, aby w mojej kosmetyczce nie było tego typu produktów. Jeżeli chodzi o Golden Rose, problem nie jest aż tak upierdliwy. Również pigmentacja przypomina bardziej pomadkę niż błyszczyk. Jest naprawdę mocna, a gęstość produktu pozwala na dowolne stopniowanie koloru.
Błyszczyk stosunkowo długo utrzymuje się na ustach jak na produkt nie posiadający w nazwie słowa "długotrwały". Dość łatwo się nakłada, ale koniecznie przy użyciu lusterka zważywszy na fakt, że jest mocno gęsty. Bardzo ładnie "schodzi" z koloru, równomiernie i naturalnie, nie pozostawiając brzydkich plam.
Ja posiadam dwa kolory. Nudziakowy, bardzo delikatny róż, o numerze 17, który zdecydowanie jest moim faworytem i kompanem na co dzień, oraz klasyczną czerwień z numerem 11, przeznaczoną na specjalne okazje. Z obu kolorów jestem bardzo zadowolona. Fakt, do perfekcji aplikacji jeszcze długa droga, szczególnie czerwieni, ale robię postępy.
Za cenę 19,90 mocno polecam, szczególnie tym dziewczynom, które nie kochają zbyt mocno produktów do ust. Nie taki diabeł straszny...jak to się zwykło mawiać. Nawet z tych nielubianych można wybrać perełki, które pokochamy. Wystarczy trochę cierpliwości, zainteresowania i chęci.
Napiszcie mi czy miałyście już kontakt z Luxury Rich Color Lipgloss, i jakie macie na na jego temat zdanie. Podzielacie moją fascynację?
Pozdrawiam,
Monika :)
niedziela, 8 lutego 2015
HIMALAYA HERBALS/ OCZYSZCZAJĄCY ŻEL DO MYCIA TWARZY
Moja przygoda z żelami do mycia twarzy nie trwa zbyt długo. Jeszcze do niedawna, oczyszczanie mojej skóry polegało głównie na zmyciu makijażu micelem, domyciem wodą kranową, ewentualnym użyciem toniku. W zasadzie już od pierwszego spotkania z żelem, byłam pewna, że jest to kosmetyk niezbędny w codziennej pielęgnacji. Jednym słowem- zrewolucjonizował moje myślenie dotyczące właśnie wspomnianej pielęgnacji.Aktualnie i wciąż jestem na etapie poszukiwania idealnego i takiego, który spełnił by moje oczekiwania. A czy znalazłam...przekonajcie się same.
Himalaya Herbals Face Wash to zdaniem producenta żel przeznaczony do codziennej pielęgnacji twarzy niezawierający mydła. Delikatnie myje, odżywia, nawilża skórę, usuwa nadmiar wydzielanego przez nią sebum. W przeciwieństwie do mydła nie wysusza skóry i nie powoduje nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Miodla indyjska - neem - znana ze swoich właściwości antybakteryjnych, w połączeniu z kurkumą, skutecznie przeciwdziała trądzikowi i wypryskom, pozostawiając skórę czystą, miękką i świeżą.
150 ml żelu zamknięte jest w plastikowej tubie z typowym dla tub zamknięciem. Szata graficzna mocno kusząca swoim wyglądem ze sklepowej półki, bardzo estetyczna,sprawiająca wrażenie jakby w środku zamknięty był bardzo naturalny produkt.
Produkt ma postać zielonego, mocno "glutowatego" żelu o dość neutralnym zapachu, lekko przypominającym tzw. apteczny swądek. Niestety podczas użycia słabo się pieni, ale mimo to jest całkiem wydajny.
A tutaj przedstawiam Wam "spieniony" produkt
Z duża przykrością muszę stwierdzić, że żel Himalaya w moim przypadku nie sprawdził się. Jestem naprawdę rozczarowana tym produktem. Nazwa, profesjonalne opakowanie oraz dość wysoka cena sugerowały mi dość dobrą jakość i moje wymagania być może urosły.
W czym rzecz? Otóż, w zasadzie jedynym a zarazem podstawowym mankamentem żelu jest jego skuteczność. Uważam, że kosmetyk przeznaczony do mycia, powinien spełniać chociaż tą funkcję. Jednak niestety... Po umyciu twarzy z pomocą Himalaya moja skóra twarzy jest nie do końca oczyszczona. Widzę to za każdym razem, kiedy przemywam twarz tonikiem. Aby nie rzucać słów na wiatr, postanowiłam pokazać Wam jak to wygląda...
I jak? Nie świadczy to chyba zbyt dobrze o produkcie. Ja wiem, że czasami człowiek nie jest zbyt dokładny i omija pewne miejsca, ale pomimo mojego małego doświadczenia z żelami do mycia twarzy jakieś porównanie mam. I nie jet to również jednorazowe, taka sytuacja zdarza się u mnie przynajmniej raz dziennie.
Nie zauważyłam również żadnych innych jego właściwości lepszych czy gorszych w stosunku do mojej skóry. Jest bardzo podobnie do stanu sprzed użycia. Nie pojawia się większa ilość wyprysków, ale nie widzę też poprawy w wyglądzie. W działaniu pielęgnacyjnym taki ot sobie żel, nie robiący krzywdy.
Na całe szczęście z żelem Himalaya powoli zaczynam się żegnać. Jest on dla mnie wielkim rozczarowaniem i już nie mogę doczekać się, aż zamienię go na inny.
Ciekawa jestem czy Wy miałyście do czynienia z żelem Himalaya, i czy macie podobne odczucia jak ja?
Pozdrawiam,
Monika :)
Himalaya Herbals Face Wash to zdaniem producenta żel przeznaczony do codziennej pielęgnacji twarzy niezawierający mydła. Delikatnie myje, odżywia, nawilża skórę, usuwa nadmiar wydzielanego przez nią sebum. W przeciwieństwie do mydła nie wysusza skóry i nie powoduje nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Miodla indyjska - neem - znana ze swoich właściwości antybakteryjnych, w połączeniu z kurkumą, skutecznie przeciwdziała trądzikowi i wypryskom, pozostawiając skórę czystą, miękką i świeżą.
150 ml żelu zamknięte jest w plastikowej tubie z typowym dla tub zamknięciem. Szata graficzna mocno kusząca swoim wyglądem ze sklepowej półki, bardzo estetyczna,sprawiająca wrażenie jakby w środku zamknięty był bardzo naturalny produkt.
Produkt ma postać zielonego, mocno "glutowatego" żelu o dość neutralnym zapachu, lekko przypominającym tzw. apteczny swądek. Niestety podczas użycia słabo się pieni, ale mimo to jest całkiem wydajny.
A tutaj przedstawiam Wam "spieniony" produkt
Z duża przykrością muszę stwierdzić, że żel Himalaya w moim przypadku nie sprawdził się. Jestem naprawdę rozczarowana tym produktem. Nazwa, profesjonalne opakowanie oraz dość wysoka cena sugerowały mi dość dobrą jakość i moje wymagania być może urosły.
W czym rzecz? Otóż, w zasadzie jedynym a zarazem podstawowym mankamentem żelu jest jego skuteczność. Uważam, że kosmetyk przeznaczony do mycia, powinien spełniać chociaż tą funkcję. Jednak niestety... Po umyciu twarzy z pomocą Himalaya moja skóra twarzy jest nie do końca oczyszczona. Widzę to za każdym razem, kiedy przemywam twarz tonikiem. Aby nie rzucać słów na wiatr, postanowiłam pokazać Wam jak to wygląda...
I jak? Nie świadczy to chyba zbyt dobrze o produkcie. Ja wiem, że czasami człowiek nie jest zbyt dokładny i omija pewne miejsca, ale pomimo mojego małego doświadczenia z żelami do mycia twarzy jakieś porównanie mam. I nie jet to również jednorazowe, taka sytuacja zdarza się u mnie przynajmniej raz dziennie.
Nie zauważyłam również żadnych innych jego właściwości lepszych czy gorszych w stosunku do mojej skóry. Jest bardzo podobnie do stanu sprzed użycia. Nie pojawia się większa ilość wyprysków, ale nie widzę też poprawy w wyglądzie. W działaniu pielęgnacyjnym taki ot sobie żel, nie robiący krzywdy.
Na całe szczęście z żelem Himalaya powoli zaczynam się żegnać. Jest on dla mnie wielkim rozczarowaniem i już nie mogę doczekać się, aż zamienię go na inny.
Ciekawa jestem czy Wy miałyście do czynienia z żelem Himalaya, i czy macie podobne odczucia jak ja?
Pozdrawiam,
Monika :)
sobota, 7 lutego 2015
STYCZNIOWE ZUŻYCIA
Nie jestem konsekwentna, i zdaję sobie z tego sprawę. Nie chciałabym żeby mój blog opierał się jedynie na denkach i ulubieńcach, chociaż powoli zaczynam zauważać, że zmierza to właśnie w tym kierunku. Biorę się jednak za fraki i przerywam to złe przyzwyczajenie. Jeszcze dzisiaj, aby tradycji stało się za dość poznacie moje zużycia, ale już za chwilę pojawi się post typowo recenzyjny. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Jak zwykle dużo pielęgnacji i tym razem trzy produkty z kolorówki zagościły w moim "koszyku odrzutowym". Wśród nich kilku ulubieńców ale i totalne niewypały. Jeszcze szybka legenda, i zaczynamy:
CORINE DE FARME/ CRANBERRY/ ŻEL POD PRYSZNIC
Całkiem przyjemny żel pod prysznic, który zadziwił mnie swoim działaniem. Po kosmetykach typowo myjących raczej nie spodziewam się nadzwyczajnych właściwości, pomimo częstych zapewnień producenta. Podczas używania tego żelu moja skóra stała się bardziej nawilżona, choć na opakowaniu nie ma o żadnym nawilżeniu mowy. Naprawdę ciekawy produkt, wart uwagi, na pewno kupię go kolejny raz, może w innej wersji zapachowej...
FRUCTIS COLOR RESIST/ ODZYWKA WZMACNIAJĄCA
Zdecydowanie nie jest to już mój faworyt. Był czas kiedy bardzo lubiłyśmy się z tą odżywką, ale od jakiegoś czasu mocno obciąża moje włosy, dzięki czemu już następnego dnia nadają się do ponownego umycia. W ostatnim czasie odżywka służyła mi jako ułatwiacz golenia, nie stosowałam jej do włosów. Jak możecie się domyślać, produkt nie zagości już w moim domu, nie wrócę do niego.
L'OREAL PREFERENCE/ ODŻYWKA UPIĘKSZAJĄCA KOLOR
Podczas każdorazowego farbowania włosów ogromnie się cieszę, że przez najbliższy okres po zabiegu będę mogła używać właśnie tej odżywki. Bardzo lubię swoje włosy po jej użyciu. I nie chodzi tu o dłuższe utrzymanie koloru, a o to w jakiej kondycji są moje włosy. Gładkie, miłe, miękkie w dotyku. W związku z tym, że używam farby Preference, a odżywka zawsze dołączona jest do farby, kupię produkt ponownie bez większego zastanowienia.
NIVEA SENSITIVE 3W1 /PŁYN MICELARNY
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest baaaardzo sensitive. Nie dawał sobie rady nawet z delikatnym makijażem oka, a co dopiero powiedzieć o czymś mocniejszym. No niestety...tak jak lubię firmę Nivea, tak tutaj nie postarali się. Płyn dostałam w Glossy Box, więc dużej straty nie ma. Przetestowałam , wyrobiłam sobie opinię, nie kupię ponownie.
ZIAJA/ KREM DO RĄK DO SKÓRY SUCHEJ, ZNISZCZONEJ
Odkryty po czasie, idealnie spełniał moje oczekiwania. Bardzo dobrze nawilża skórę rąk, cudownie regeneruje, jednym słowem Ziaja jak zwykle daje radę. Obszerniejszą recenzję na temat tego kremu możecie zobaczyć TUTAJ. Jeśli będę miała okazję, na pewno wrócę do niego.
BIELENDA OGÓREK I LIMONKA/KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ
Jak do tej pory jeden z lepszych kremów jakie używałam. Od dziennego kremu wymagam, aby dobrze nawilżał przy jednoczesnym matowieniu mojej mieszanej cery. I taki właśnie jest ogórek z limonką. Zdaję sobie sprawę, że nie jest on niebywale cudowny, ale na miarę swojej ceny spełnia moje oczekiwania. Być może wrócę jeszcze do tego produktu, na razie jestem w fazie testowania innego.
GARNIER HYDRA ADAPT / KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ (PRÓBKA)
Jak to dobrze, że to tylko próbka. Strasznie dziwny jest ten krem. Podczas nakładania na twarz mam wrażenie jakby moje pory rozszerzały się ze zdwojoną siłą, nie mówię oczywiście, że tak jest, ale uczucie pod palcami jest naprawdę dziwne. Nie wiem też do końca o co tutaj w tym wszystkim chodzi i czy to odczucie, rzeczywiście wychodzi ze skóry czy może jednak konsystencja i struktura samego kremu tworzy taki efekt pod palcami. No naprawdę straszne... Nie kupię.
L'OREAL INFALLIBLE 24H/ DŁUGOTRWAŁY PODKŁAD ZERO KOMPROMISÓW
Ufff, nareszcie zakończyłam używanie tego niezwykle dziwnego podkładu. Nie do końca wiem co mam o nim myśleć. Podkład sam w sobie zły nie jest, całkiem dobrze się nakłada, nie pozostawia plam, cera wygląda dość naturalnie i w zasadzie nie było by się do czego przyczepić gdyby nie to, że podkład oksyduje. Zmienia kolor na przynajmniej jeden ton ciemniejszy. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, dlatego nie zakupię go ponownie.
ASTOR PERFECT STAY FOUNDATION 24H
Jedno z moich odkryć zeszłego roku. Podkład, który przypasował mi niezmiernie mocno, wykruszając z szeregów mojej kosmetyczki Wake Me Up Rimmela. Uwielbiam Astora i nie wyobrażam już sobie codziennego makijażu bez niego. Już zakupiłam nowe opakowanie, więc wracać będę do niego z przyjemnością. Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.
OCEANIC LONG 4 LASHES/ SERUM PRZYSPIESZAJĄCE WZROST RZĘS
Po czterech miesiącach codziennego stosowania, z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie stwierdzić, że Long 4 Lashes daje radę. Aktualnie jestem na etapie mocnego lubienia serum, bo różnie to z naszą przyjaźnią bywa. Moje rzęsy są naprawdę dłuuugie. Wkrótce chciałabym się z Wami podzielić moim zafascynowaniem tą odżywką, łącznie z pokazaniem jak wyglądają aktualnie moje rzęsy, a jak wyglądały przed stosowaniem. Ale wracając do sedna sprawy, kolejne opakowanie Serum już stoi na mojej półce.
RIMMEL STAY MATTE
Absolutny Must Have w mojej kosmetyczce. Nie używam go codziennie, ale często się przydaje. Jego optymalne matowienie idealnie odpowiada moim wymaganiom. Na pewno kupię go ponownie.
I to by było na tyle. Całkiem sporo tych produktów nadających się do ponownego kupienia. Ale to cieszy.
Napiszcie mi czy Wy używałyście wymienionych przeze mnie produktów i czy macie podobne odczucia i opinie do moich. Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam,
Monika :)
Jak zwykle dużo pielęgnacji i tym razem trzy produkty z kolorówki zagościły w moim "koszyku odrzutowym". Wśród nich kilku ulubieńców ale i totalne niewypały. Jeszcze szybka legenda, i zaczynamy:
- Bardzo dobry produkt, wart zakupienia, na pewno do niego wrócę
- Całkiem niezły, lecz nie rewelacyjny, być może kiedyś go jeszcze zakupię
- Nie spełnił moich oczekiwać, nie wrócę do tego produktu
CORINE DE FARME/ CRANBERRY/ ŻEL POD PRYSZNIC
Całkiem przyjemny żel pod prysznic, który zadziwił mnie swoim działaniem. Po kosmetykach typowo myjących raczej nie spodziewam się nadzwyczajnych właściwości, pomimo częstych zapewnień producenta. Podczas używania tego żelu moja skóra stała się bardziej nawilżona, choć na opakowaniu nie ma o żadnym nawilżeniu mowy. Naprawdę ciekawy produkt, wart uwagi, na pewno kupię go kolejny raz, może w innej wersji zapachowej...
FRUCTIS COLOR RESIST/ ODZYWKA WZMACNIAJĄCA
Zdecydowanie nie jest to już mój faworyt. Był czas kiedy bardzo lubiłyśmy się z tą odżywką, ale od jakiegoś czasu mocno obciąża moje włosy, dzięki czemu już następnego dnia nadają się do ponownego umycia. W ostatnim czasie odżywka służyła mi jako ułatwiacz golenia, nie stosowałam jej do włosów. Jak możecie się domyślać, produkt nie zagości już w moim domu, nie wrócę do niego.
L'OREAL PREFERENCE/ ODŻYWKA UPIĘKSZAJĄCA KOLOR
Podczas każdorazowego farbowania włosów ogromnie się cieszę, że przez najbliższy okres po zabiegu będę mogła używać właśnie tej odżywki. Bardzo lubię swoje włosy po jej użyciu. I nie chodzi tu o dłuższe utrzymanie koloru, a o to w jakiej kondycji są moje włosy. Gładkie, miłe, miękkie w dotyku. W związku z tym, że używam farby Preference, a odżywka zawsze dołączona jest do farby, kupię produkt ponownie bez większego zastanowienia.
NIVEA SENSITIVE 3W1 /PŁYN MICELARNY
Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest baaaardzo sensitive. Nie dawał sobie rady nawet z delikatnym makijażem oka, a co dopiero powiedzieć o czymś mocniejszym. No niestety...tak jak lubię firmę Nivea, tak tutaj nie postarali się. Płyn dostałam w Glossy Box, więc dużej straty nie ma. Przetestowałam , wyrobiłam sobie opinię, nie kupię ponownie.
ZIAJA/ KREM DO RĄK DO SKÓRY SUCHEJ, ZNISZCZONEJ
Odkryty po czasie, idealnie spełniał moje oczekiwania. Bardzo dobrze nawilża skórę rąk, cudownie regeneruje, jednym słowem Ziaja jak zwykle daje radę. Obszerniejszą recenzję na temat tego kremu możecie zobaczyć TUTAJ. Jeśli będę miała okazję, na pewno wrócę do niego.
BIELENDA OGÓREK I LIMONKA/KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ
Jak do tej pory jeden z lepszych kremów jakie używałam. Od dziennego kremu wymagam, aby dobrze nawilżał przy jednoczesnym matowieniu mojej mieszanej cery. I taki właśnie jest ogórek z limonką. Zdaję sobie sprawę, że nie jest on niebywale cudowny, ale na miarę swojej ceny spełnia moje oczekiwania. Być może wrócę jeszcze do tego produktu, na razie jestem w fazie testowania innego.
GARNIER HYDRA ADAPT / KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ (PRÓBKA)
Jak to dobrze, że to tylko próbka. Strasznie dziwny jest ten krem. Podczas nakładania na twarz mam wrażenie jakby moje pory rozszerzały się ze zdwojoną siłą, nie mówię oczywiście, że tak jest, ale uczucie pod palcami jest naprawdę dziwne. Nie wiem też do końca o co tutaj w tym wszystkim chodzi i czy to odczucie, rzeczywiście wychodzi ze skóry czy może jednak konsystencja i struktura samego kremu tworzy taki efekt pod palcami. No naprawdę straszne... Nie kupię.
L'OREAL INFALLIBLE 24H/ DŁUGOTRWAŁY PODKŁAD ZERO KOMPROMISÓW
Ufff, nareszcie zakończyłam używanie tego niezwykle dziwnego podkładu. Nie do końca wiem co mam o nim myśleć. Podkład sam w sobie zły nie jest, całkiem dobrze się nakłada, nie pozostawia plam, cera wygląda dość naturalnie i w zasadzie nie było by się do czego przyczepić gdyby nie to, że podkład oksyduje. Zmienia kolor na przynajmniej jeden ton ciemniejszy. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, dlatego nie zakupię go ponownie.
ASTOR PERFECT STAY FOUNDATION 24H
Jedno z moich odkryć zeszłego roku. Podkład, który przypasował mi niezmiernie mocno, wykruszając z szeregów mojej kosmetyczki Wake Me Up Rimmela. Uwielbiam Astora i nie wyobrażam już sobie codziennego makijażu bez niego. Już zakupiłam nowe opakowanie, więc wracać będę do niego z przyjemnością. Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.
OCEANIC LONG 4 LASHES/ SERUM PRZYSPIESZAJĄCE WZROST RZĘS
Po czterech miesiącach codziennego stosowania, z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie stwierdzić, że Long 4 Lashes daje radę. Aktualnie jestem na etapie mocnego lubienia serum, bo różnie to z naszą przyjaźnią bywa. Moje rzęsy są naprawdę dłuuugie. Wkrótce chciałabym się z Wami podzielić moim zafascynowaniem tą odżywką, łącznie z pokazaniem jak wyglądają aktualnie moje rzęsy, a jak wyglądały przed stosowaniem. Ale wracając do sedna sprawy, kolejne opakowanie Serum już stoi na mojej półce.
RIMMEL STAY MATTE
Absolutny Must Have w mojej kosmetyczce. Nie używam go codziennie, ale często się przydaje. Jego optymalne matowienie idealnie odpowiada moim wymaganiom. Na pewno kupię go ponownie.
I to by było na tyle. Całkiem sporo tych produktów nadających się do ponownego kupienia. Ale to cieszy.
Napiszcie mi czy Wy używałyście wymienionych przeze mnie produktów i czy macie podobne odczucia i opinie do moich. Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam,
Monika :)
Etykiety:
Astor,
Bielenda,
Corine De Farme,
Garnier Fructis,
L'oreal,
Long 4 Lashes,
Loreal Infallible,
Nivea,
Oceanic,
Preference,
Rimmel,
Stay Matte,
Ziaja
środa, 14 stycznia 2015
ODKRYCIA ROKU 2014/ KOLORÓWKA
Już połowa stycznia, a za mną nadal ciągnie się posumowanie roku 2014. Jednak znalazłam chwilę czasu, wśród natłoku wydarzeń, który ogarnia ostatnio moje życie i postanowiłam podzielić się z Wami odkryciami zeszłego roku w kategorii kolorówki. To zdecydowanie coś, co tygryski lubią najbardziej , i może niekoniecznie będzie to widać, ale kosmetykom do makijażu oddana jestem całym serduchem. Rok 2014 zdecydowanie mogę nazwać rokiem odkryć w kwestii kolorówki. Myśle również, że mocno rozwinęłam się pod względem technicznym wykonywania makijaży, co z miesiąca na miesiąc było coraz bardziej widoczne. Przejdźmy jednak do sedna sprawy.
Jest tego niewiele, ale treściwie. Aby było systematycznie, podzieliłam moją skromną kolekcję na kategorie: twarz, oczy, usta.
KOSMETYKI DO TWARZY
KOSMETYKI DO OCZU
KOSMETYKI DO UST
Ten rozdział wymaga lekkiego wstępu, ponieważ jeszcze tego nie wiecie. Nie jestem zwolenniczką pomadek, błyszczyków, balsamów. Jednym słowem wszystkiego co jest przeznaczone do ust. Nie nawidzę tego uczucia, gdy moje wargi oblepione są czymś nienaturalnym, a nie daj Boże klejącym.
Przełom nastąpił w tym roku, kiedy poznałam produkty, których w zasadzie nie czuję na ustach.
Dziewczyny, a jak Wasze odkrycia kosmetyczne 2014 roku? Pokrywają się chociaż w części z moimi?
Pozdrawiam,
Monika :)
Jest tego niewiele, ale treściwie. Aby było systematycznie, podzieliłam moją skromną kolekcję na kategorie: twarz, oczy, usta.
KOSMETYKI DO TWARZY
- ASTOR PERFECT STAY 24 H/ PODKŁAD - zdecydowanie mega odkrycie, choć dopiero pod koniec roku. Po wieloletniej miłości do Rimmel Wake me Up, zdradziłam go właśnie z Astorem. W moim odczuciu idealna konsystencja, bardzo ładne wykończenie a i kolorystyka całkiem całkiem. To podkład który zdecydowanie trafił w moje gusta. Więcej na jego temat możecie przeczytać TUTAJ
- ASTOR PERFECT STAY 24 H/ KOREKTOR POD OCZY - idąc za ciosem, dość szybko dałam się namówić na kupno korektora z tej samej serii. Bardzo fajny korektor, genialnie rozświetlający, dość dobrze kryjący niechciane cienie pod oczami. I teraz mogę się przyznać, że porzucam mój ukochany Lumi Magique na koszt, tańszego i być może lepszego Astora.
- CLASSICS TERRACOTTA BLUSHER - świetny róż, cudownie rozświetlający cerę dzięki swoim maleńkim drobinkom. policzki są dzięki niemu idealnie podkreślone na bardzo długi czas. Niestety, nie jest to róż na co dzień. Wieczorny wypad na miasto czy romantyczna kolacja są idealnymi okazjami do tego aby użyć tego produktu, w dziennym makijażu polecałabym jednak coś subtelniejszego. Niestety nie widzę go już na stronie Golden Rose, i myślę, że został wycofany. Jednak polecam gdybyście gdzieś kiedyś go jeszcze dorwały.
KOSMETYKI DO OCZU
- MAKE UP REVOLUTION ICONIC 3- Genialna paletka cieni łącząca w sobie satynowe, matowe i perłowe odcienie w stonowanych kolorach. Jestem naprawdę zaskoczona, że za tak niską cenę można uzyskać tak dobrą jakość. Zdecydowanie jest moim ulubieńcem, który towarzyszy mi w codziennym makijażu.
- KOBO PROFESSIONAL/ PIGMENTY DO POWIEK - bardzo dobre pigmenty za naprawdę niską cenę. Sprawdzają się zarówno na sucho jak i na mokro. Bez problemu potrafią przetrwać na powiekach cały dzień. Są super wydajne. I te kolory, najbardziej kocham te opalizujące, a te w zdecydowanych kolorach najczęściej służą mi jako eyeliner.
- MAYBELLINE COLOR TATTOO 24H- Chyba nie ma wśród Was takiej, która nie przetestowała jeszcze Color Tattoo. Ja te cienie uwielbiam za ich niesamowitą trwałość, dobre nasycenie kolorów, możliwość stopniowania koloru. Dzięki swojej kremowej konsystencji idealnie rozprowadza się po powiece, nawet palcem. Oprócz tego, że cienie służą mi jako cienie, jeden z nich (Pernamemt- Taupe) posiada inne zastosowanie. Używam go jako "pomady" do brwi. Ten chłodny kolor, nie zawierający czerwonych tonów jest idealnie dopasowany do barwy moich brwi.
- INGLOT DURALINE - Świetny ułatwiacz zadań nie tylko specjalnych, w oryginale przeznaczony do makijażu oka, jednak jak się okazuje może mieć również inne zastosowanie. Ja używam go jako rozcieńczacza do bazy pod cienie, mieszania go z eyelinerem oraz pigmentami, które również służą mi jako ęyeliner. Muszę Wam się z czegoś zwierzyć. Pamietacie jak opisywałam go w poście razem z PAESE. Zaraz po wpisie mój Duraline rozlał mi się w kufrze,dzięki mojej niefrasobliwości i z prawie całej buteleczki została mi 1/10. Cóż, muszę pędzić do Inglota i zakupić następną.
- CATRICE EYE BROW STYLIST - Naprawdę dobra kredka do brwi zakończona spiralną szczoteczką do ich wyczesywania. Jak na tą cenę kredka spisuje się idealnie. Ma świetną konsystencję, dzięki której możemy dorysować sobie pojedyncze włoski, pod warukniem, że będzie ona dobrze zatemperowana. Na razie odstawiłam ją na rzecz wcześniej wspomnianego Color Tattoo, ale towarzyszyła mi prawie przez cały rok, więc nie mogłam jej pominąć.
KOSMETYKI DO UST
Ten rozdział wymaga lekkiego wstępu, ponieważ jeszcze tego nie wiecie. Nie jestem zwolenniczką pomadek, błyszczyków, balsamów. Jednym słowem wszystkiego co jest przeznaczone do ust. Nie nawidzę tego uczucia, gdy moje wargi oblepione są czymś nienaturalnym, a nie daj Boże klejącym.
Przełom nastąpił w tym roku, kiedy poznałam produkty, których w zasadzie nie czuję na ustach.
- GOLDEN ROSE VELVET MATTE LIPSTICK - bardzo fajna pomadka, która mocno mnie zdziwiła. Po produkcie matowym do ust spodziewałabym się przede wszystkim tępej aplikacji. A tu taka niespodnianka. Pomadka gładziutko sunie po wargach pozostawiając bardzo ładnie nasycony kolor. Nawet po czasie nie odczuwam tej wyżej wspomnianej "tępoty". Moje usta są cały czas nawilżone, ale nie przesadnie, tak optymalnie, dość naturalnie.
- BOURJOIS ROUGE EDITION VELVET -Skuszona samymi pochlebnymi opiniami, mocno trafiającymi w moje wymagania postanowiłam wypróbować. Nie żałuję. Przede wszystkim ze względu na fakt, że po jakimś czasie kompletnie nie czuję, że mam coś na ustach, a kolor nadal jest widoczny. Do tej pory gama kolorystyczna mnie nie przekonywała, bo przejść z naturalnych ust we wściekło czerwone czy różowe jest trudno. Wiem jednak, że w takiej a'la fuksji (być może ujawnia się tu teraz mój daltonizm) jest mi dobrze, więc ją wybrałam. Cieszy mnie jednak fakt, że pojawiły się w tej serii nudziaki, i zacieram na nie mocno łapki. Ahhh, zapomniałabym o jednym, przeraża mnie tylko zapach. Jakby farba do ścian...
- REVLON JUST BITTEN KISSABLE - Połączenie balsamu do ust i pomadki to dla mnie idealne rozwiązanie, zważywszy na fakt, że konsystencja jest taka w sam raz. Kolor bardzo długo pozostaje na ustach, bardzo równomiernie z nich schodzi. Przy jej użyciu uwielbiam stopniować kolor.
Dziewczyny, a jak Wasze odkrycia kosmetyczne 2014 roku? Pokrywają się chociaż w części z moimi?
Pozdrawiam,
Monika :)
Etykiety:
Astor Perfect Stay 24H,
Bourjois,
Catrice,
Classics,
Duraline,
Golden Rose,
Inglot,
Kobo Professional,
Korektor,
Make Up Revolution,
Maybelline Color Tattoo,
Pigmenty,
Podkład,
Revlon
piątek, 9 stycznia 2015
ODKRYCIA ROKU 2014/ PIELĘGNACJA
Moje pozytywne podsumowanie kosmetyczne roku będzie trochę niestandardowe. Pomyślałam, że gdybym miała przedstawić Wam moich wszystkich ulubieńców roku, ten post nie miałby końca. Dlatego właśnie same tzw. "odkrycia", czyli te kosmetyki ,które w tym roku kupiłam po raz pierwszy i stanowią nieodłączną część mojej codziennej pielęgnacji- oczywiście w miarę możliwości.
Po krótkich przemyśleniach pod koniec roku 2014, byłam z siebie dumna. Ten rok dużo mnie nauczył, przede wszystkim rozsądnego wydawania pieniędzy na urodowe przyjemności. W większości były to produkty kupione z polecenia lub po uprzednim sprawdzeniu opinii na ich temat. Rzadko kupowałam coś z przypadku, pod wpływem impulsu czy ładnego opakowania.
Całkowity przypadek sprawił, że liczba moich pielęgnacyjnych odkrywców odpowiada liczbie miesięcy w roku, wiec nie dorabiajmy sobie historii.
1. KOSMETYKI EVREE
Ogólnie rzecz biorąc czegolowiek bym się nie dotknęła od Evree jestem zachwycona.Moja kolekcja wcale nie jest duża, ale z każdym kolejnym wypróbowaniem nowego produktu mam ochotę na więcej i więcej. Aktualnie mam chrapkę na wychwalany olejek różany, którego zakup to już tylko kwestia czasu.
Jeśli Wam jeszcze tego nie mówiłam , to nie jestem fanką wsmarowywania w swoje ciało wszelkich balsamów, olejków i czego tam jeszcze. Po prostu nie lubię tej czynności i nie przepadam za czekaniem aż produkt się wchłonie. Być może to uraz z młodości, a może zwyczajnie nie jest to w mojej naturze.Wiem jednak, że powinnam dokonywać tego typu zabiegów ze względu na specyfikę mojej suchej skóry, i w miarę możliwości oraz chęci staram się to robić coraz częsciej właśnie dzięki balsamowi od Evree. To co mi odpowiada, to to, że nie jest nadzwyczajnie gęsty, szybko się wchłania i jest wydajny. No i to faktyczne nawilżenie... Dawno nie spotkałam balsamu drogeryjnego w miarę przystępnej cenie, który zrobił by mojej skórze tak dobrze.
Kolejne cudeńko od Evree3 tym razem do pielęgnacji stóp. Tak jak być może już wcześniej Wam wspominałam, moje podeszwy stóp byływ opłakanym stanie, dlatego pedicure muszę wykonywać przynajmniej raz na dwa tygodnie, aby nie doprowadzić do ponownej masakry. Nigdy jednak nie byłam w pełni usatysfakcjonowana tego typu działaniem w wersji "sama sobie". Może nie koniecznie diametralnie zmieniło się to po użyciu Evree, ale na pewno poziom satysfakcji jest większy. Moje zrogowacenia i stwardnienia nie narastają już tak szybko, co jest dla mnie bardzo ważne, bo czas między zabiegami wydłużył się przynajmniej o połowę. Nie powiem Wam czy ściera, bo stosuję go po ciężkim męczeniu stóp tarą, jednak pozytywny efekt daje do myślenia.
To ostatni z moich nabytków firmy Evree. Zachęcona pozytywnymi opiniami postanowiłam go kupić czym prędzej zanim jeszcze skończyła się moja Ziajka. W okolicach poświątecznych miałam chwilę ponownego nawrotu spierzchniętej skóry dłoni, a to dla tego, że tuż przed mroźnymi temperaturami, które nawiedziły nasz kraj nieco zapomniałam o stosowaniu kremu. Coś czuję, że skóra tej części ciała już nigdy nie wróci do stanu normalności i każdej zimy będę zmagać się z tym samym problemem. Jednak postanowiłam tak szybko się nie poddawać. Po rozpoczęciu stosowania Evree, moje dłonie dość szybko zaczęły przyjmować ludzkie oblicze. Skóra jest stosunkowo gładka i miękka. Jedyne co mi przeszkadza to zapach, który zapewne wielu się podoba. Wbrew sobie, bo niby kwiatowy, ale jakby nuta bzu czy coś, a za tą nie przepadam. Jakoś to zdzierżę...
2. KERASTASE ELIXIR ULTIME ROSE MILLENAIRE
Zapewne już świetnie wiecie, że jestem oddaną fanką serii Kerastase firmy Loreal. To cudowne kosmetyki, genialnie pielęgnujące włosy. Efekt po ich użyciu jest niespotykanie ujmujący i zadziwiający. Elixir Ultimate chociaż zupełnie niedopasowany do specyfiki moich włosów również robi moim włosom dobrze. Tak jak w przypadku pozostałych jego kompanów włosy są delikatnie miękkie i lśniące. Już w zasadzie od samego początku efekt odżywienia jest widoczny, no i tak jak wcześniej pisałam moje włosy nie wypadają w takim stopniu jak kiedyś. Odkrycie roku to nie tylko elixir ale wszystkie te kosmetyki, które miałam niezwykła przyjemność używać. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ich temat zajrzyjcie TUTAJ. Szczerze, liczyłam w tym roku na to, aby któraś z perełek znalazła się pod moją choinką, ale niestety się przeliczyłam :(
3. SCHWARZKOPF PROFESIONAL BC BONACURE REPAIR RESCUE
Odżywka w sprayu, która nie od początku przypadła mi do gustu. Jednak zdeterminowana potrzebą posiadania butelki z atomizerem zaczęłam stosować ją po każdym myciu włosów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy moje włosy rozczesywały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w cudownie szybkim czasie, stawały się coraz ładniejsze, bardziej lśniące. No i ten zapach, taki męski ale też z odrobiną kobiecości. Dość intrygujący. No i czar prysł kiedy w opakowaniu nic już nie zostało... Prosiłam mamę, aby zakupiła ją ponownie u swojej fryzjerki ale ona wcisnęła jej coś co zupełnie mi nie odpowiada. Zrobię jeszcze kilka podejść do tej "cudownej" nowości, ale nie wróżę jej świetlanej przyszłości i chcę nowe Repair Rescue jak najszybciej.
4. BIELENDA OGÓREK I LIMONKA CERA MIESZANA I TŁUSTA
Nie jest to krem działający cuda na kiju, ale też nie jest z tych złych. W moim przypadku sprawdził się w stu procentach, szczególnie w kwestii zmatowienia. Moja cera jest mieszana i wypróbowałam już wiele kremów, które miały przynieść efekt nawilżenia a zarazem zmatowienia. Dopiero po użyciu Bielendy uzyskałam pożądany efekt, który utrzymuje się przez wiele godzin.Ma cudny, świeży zapach i delikatną konsystencję. Ważne jest to, że podkład nałożony na Bielendę nie waży się, wręcz przeciwnie, idealnie się z nią łączy. Sumując, krem warty uwagi zważywszy na niską cenę.
5. PALMER'S COCOA BUTTER/ KREM NA NOC
Nie chciałabym się powtarzać, bo o tym kremie pisałam w poprzednim poście. Jednak krótko. Świetny krem dla tych, którzy nie przepadają za ciężkimi oblepiaczami. Lekka konsystencja daje duży komfort podczas zasypiania. Rano w zasadzie nie czuję kremu na twarzy, nie odczuwam ściągnięcia jak zdarzało mi się np. po Ziajce kakaowej. No cóż, genialne odkrycie roku, warte swojej ceny.
6. TOŁPA DERMO FACE SEBIO/ PUNKTOWY KONCENTRAT KORYGUJACY
W moim odczuciu, jedyny tego typu kosmetyk przynoszący pożądany rezultat. Naprawdę było to miłe zaskoczenie, gdy dołączona jego próbeczka do kremu Tołpy zdziałała cuda z moimi ówczesnymi niedoskonałościami. Pobiegłam więc po pełną wersję i się nie zawiodłam. Pełną recenzję możecie znaleźć TUTAJ.
7. HEAN SLIM NO LIMIT/ PEELING CUKROWY DO CIAŁA
O peelingu pisałam również całkiem niedawno, zachwycając się nad jego cudowną mocą. Idealnie złuszcza naskórek, dzięki czemu skóra staje się gładka i przyjemnie miękka. Jest to to chyba jedno z moich największych odkryć ubiegłego roku, być może dlatego, że w miarę świeże. Jeśli chcecie dowiedzieć siewięcej na jego temat, wpadnijcie TUTAJ
8. GARNIER PŁYN MICELARNY 3W1
Właściwie to zaczęłam się zastanawiać, czy odkryłam go w tym roku, bo zużyłam już tak niewiarygodnie duża liczbę opakowań, że straciłam rachubę. Ale tak, idąc tropem pewnych wydarzeń z już ubiegłego roku, stwierdzam że Garnier zakupiłam po raz pierwszy około czerwca. Jak już wiecie, ogromnie przypadł mi do gustu, nie podrażniając moich oczu i świetnie radząc sobie nawet z silnym makijażem, jeśli nie spróbowałyście, chociaż w to nie wierzę, warto...
9. OCEANIC LONG 4 LASHES
Dziwny to produkt, bo raz gą kocham raz nienawidzę. Jedno jest pewne, zdziałała wiele dobrego w temacie moich rzęs. Po trzymiesięcznym stosowaniu są naprawdę długie. Do tego stopnia, że wiele osób twierdzi, że są sztuczne. Od ostatniego napomknięcia o Long 4 Lashes sporo się zmieniło. Jestem teraz na etapie kochania jej. Zauważyłam malutkie rzęski w miejscach gdzie ich wcześniej nie było Na pewno nie zrezygnuję z niej po denku i zaopatrzę się w kolejne opakowanie.
10. JIMMY CHOO EAU THE TOILET
To już wiecie, że ostatnio Jimmy Choo jest moim ukochanym zapachem. Kwiatowe nuty urzekają mnie niemiłosiernie, a tutaj niczego w tej kwestii nie brakuje.
Ufff, dla mnie to już i tak za dużo, więc nie wyobrażam sobie przedstawienia wszystkich moich ulubieńców roku 2014. Cieszę się jednak, że to podsumowanie było dla mnie dość konstruktywne i zdałam sobie sprawę z tego o czym pisałam Wam na samym początku.
Ciekawi mnie czy wśród moich odkryć są też Wasi ulubieńcy?
Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam,
Monika :)
Po krótkich przemyśleniach pod koniec roku 2014, byłam z siebie dumna. Ten rok dużo mnie nauczył, przede wszystkim rozsądnego wydawania pieniędzy na urodowe przyjemności. W większości były to produkty kupione z polecenia lub po uprzednim sprawdzeniu opinii na ich temat. Rzadko kupowałam coś z przypadku, pod wpływem impulsu czy ładnego opakowania.
Całkowity przypadek sprawił, że liczba moich pielęgnacyjnych odkrywców odpowiada liczbie miesięcy w roku, wiec nie dorabiajmy sobie historii.
1. KOSMETYKI EVREE
Ogólnie rzecz biorąc czegolowiek bym się nie dotknęła od Evree jestem zachwycona.Moja kolekcja wcale nie jest duża, ale z każdym kolejnym wypróbowaniem nowego produktu mam ochotę na więcej i więcej. Aktualnie mam chrapkę na wychwalany olejek różany, którego zakup to już tylko kwestia czasu.
- EVREE MAX REPAIR/ REGENERUJĄCY BALSAM DO CIAŁA
Jeśli Wam jeszcze tego nie mówiłam , to nie jestem fanką wsmarowywania w swoje ciało wszelkich balsamów, olejków i czego tam jeszcze. Po prostu nie lubię tej czynności i nie przepadam za czekaniem aż produkt się wchłonie. Być może to uraz z młodości, a może zwyczajnie nie jest to w mojej naturze.Wiem jednak, że powinnam dokonywać tego typu zabiegów ze względu na specyfikę mojej suchej skóry, i w miarę możliwości oraz chęci staram się to robić coraz częsciej właśnie dzięki balsamowi od Evree. To co mi odpowiada, to to, że nie jest nadzwyczajnie gęsty, szybko się wchłania i jest wydajny. No i to faktyczne nawilżenie... Dawno nie spotkałam balsamu drogeryjnego w miarę przystępnej cenie, który zrobił by mojej skórze tak dobrze.
- EVREE FOOT CARE SMOOTH SCRUB/ PEELING DO STÓP
Kolejne cudeńko od Evree3 tym razem do pielęgnacji stóp. Tak jak być może już wcześniej Wam wspominałam, moje podeszwy stóp byływ opłakanym stanie, dlatego pedicure muszę wykonywać przynajmniej raz na dwa tygodnie, aby nie doprowadzić do ponownej masakry. Nigdy jednak nie byłam w pełni usatysfakcjonowana tego typu działaniem w wersji "sama sobie". Może nie koniecznie diametralnie zmieniło się to po użyciu Evree, ale na pewno poziom satysfakcji jest większy. Moje zrogowacenia i stwardnienia nie narastają już tak szybko, co jest dla mnie bardzo ważne, bo czas między zabiegami wydłużył się przynajmniej o połowę. Nie powiem Wam czy ściera, bo stosuję go po ciężkim męczeniu stóp tarą, jednak pozytywny efekt daje do myślenia.
- EVREE MAX REPAIR/ REGENERUJĄCY KREM DO RĄK
To ostatni z moich nabytków firmy Evree. Zachęcona pozytywnymi opiniami postanowiłam go kupić czym prędzej zanim jeszcze skończyła się moja Ziajka. W okolicach poświątecznych miałam chwilę ponownego nawrotu spierzchniętej skóry dłoni, a to dla tego, że tuż przed mroźnymi temperaturami, które nawiedziły nasz kraj nieco zapomniałam o stosowaniu kremu. Coś czuję, że skóra tej części ciała już nigdy nie wróci do stanu normalności i każdej zimy będę zmagać się z tym samym problemem. Jednak postanowiłam tak szybko się nie poddawać. Po rozpoczęciu stosowania Evree, moje dłonie dość szybko zaczęły przyjmować ludzkie oblicze. Skóra jest stosunkowo gładka i miękka. Jedyne co mi przeszkadza to zapach, który zapewne wielu się podoba. Wbrew sobie, bo niby kwiatowy, ale jakby nuta bzu czy coś, a za tą nie przepadam. Jakoś to zdzierżę...
2. KERASTASE ELIXIR ULTIME ROSE MILLENAIRE
Zapewne już świetnie wiecie, że jestem oddaną fanką serii Kerastase firmy Loreal. To cudowne kosmetyki, genialnie pielęgnujące włosy. Efekt po ich użyciu jest niespotykanie ujmujący i zadziwiający. Elixir Ultimate chociaż zupełnie niedopasowany do specyfiki moich włosów również robi moim włosom dobrze. Tak jak w przypadku pozostałych jego kompanów włosy są delikatnie miękkie i lśniące. Już w zasadzie od samego początku efekt odżywienia jest widoczny, no i tak jak wcześniej pisałam moje włosy nie wypadają w takim stopniu jak kiedyś. Odkrycie roku to nie tylko elixir ale wszystkie te kosmetyki, które miałam niezwykła przyjemność używać. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na ich temat zajrzyjcie TUTAJ. Szczerze, liczyłam w tym roku na to, aby któraś z perełek znalazła się pod moją choinką, ale niestety się przeliczyłam :(
3. SCHWARZKOPF PROFESIONAL BC BONACURE REPAIR RESCUE
Odżywka w sprayu, która nie od początku przypadła mi do gustu. Jednak zdeterminowana potrzebą posiadania butelki z atomizerem zaczęłam stosować ją po każdym myciu włosów. Jakież było moje zdziwienie, kiedy moje włosy rozczesywały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w cudownie szybkim czasie, stawały się coraz ładniejsze, bardziej lśniące. No i ten zapach, taki męski ale też z odrobiną kobiecości. Dość intrygujący. No i czar prysł kiedy w opakowaniu nic już nie zostało... Prosiłam mamę, aby zakupiła ją ponownie u swojej fryzjerki ale ona wcisnęła jej coś co zupełnie mi nie odpowiada. Zrobię jeszcze kilka podejść do tej "cudownej" nowości, ale nie wróżę jej świetlanej przyszłości i chcę nowe Repair Rescue jak najszybciej.
4. BIELENDA OGÓREK I LIMONKA CERA MIESZANA I TŁUSTA
Nie jest to krem działający cuda na kiju, ale też nie jest z tych złych. W moim przypadku sprawdził się w stu procentach, szczególnie w kwestii zmatowienia. Moja cera jest mieszana i wypróbowałam już wiele kremów, które miały przynieść efekt nawilżenia a zarazem zmatowienia. Dopiero po użyciu Bielendy uzyskałam pożądany efekt, który utrzymuje się przez wiele godzin.Ma cudny, świeży zapach i delikatną konsystencję. Ważne jest to, że podkład nałożony na Bielendę nie waży się, wręcz przeciwnie, idealnie się z nią łączy. Sumując, krem warty uwagi zważywszy na niską cenę.
5. PALMER'S COCOA BUTTER/ KREM NA NOC
Nie chciałabym się powtarzać, bo o tym kremie pisałam w poprzednim poście. Jednak krótko. Świetny krem dla tych, którzy nie przepadają za ciężkimi oblepiaczami. Lekka konsystencja daje duży komfort podczas zasypiania. Rano w zasadzie nie czuję kremu na twarzy, nie odczuwam ściągnięcia jak zdarzało mi się np. po Ziajce kakaowej. No cóż, genialne odkrycie roku, warte swojej ceny.
6. TOŁPA DERMO FACE SEBIO/ PUNKTOWY KONCENTRAT KORYGUJACY
W moim odczuciu, jedyny tego typu kosmetyk przynoszący pożądany rezultat. Naprawdę było to miłe zaskoczenie, gdy dołączona jego próbeczka do kremu Tołpy zdziałała cuda z moimi ówczesnymi niedoskonałościami. Pobiegłam więc po pełną wersję i się nie zawiodłam. Pełną recenzję możecie znaleźć TUTAJ.
7. HEAN SLIM NO LIMIT/ PEELING CUKROWY DO CIAŁA
O peelingu pisałam również całkiem niedawno, zachwycając się nad jego cudowną mocą. Idealnie złuszcza naskórek, dzięki czemu skóra staje się gładka i przyjemnie miękka. Jest to to chyba jedno z moich największych odkryć ubiegłego roku, być może dlatego, że w miarę świeże. Jeśli chcecie dowiedzieć siewięcej na jego temat, wpadnijcie TUTAJ
8. GARNIER PŁYN MICELARNY 3W1
Właściwie to zaczęłam się zastanawiać, czy odkryłam go w tym roku, bo zużyłam już tak niewiarygodnie duża liczbę opakowań, że straciłam rachubę. Ale tak, idąc tropem pewnych wydarzeń z już ubiegłego roku, stwierdzam że Garnier zakupiłam po raz pierwszy około czerwca. Jak już wiecie, ogromnie przypadł mi do gustu, nie podrażniając moich oczu i świetnie radząc sobie nawet z silnym makijażem, jeśli nie spróbowałyście, chociaż w to nie wierzę, warto...
9. OCEANIC LONG 4 LASHES
Dziwny to produkt, bo raz gą kocham raz nienawidzę. Jedno jest pewne, zdziałała wiele dobrego w temacie moich rzęs. Po trzymiesięcznym stosowaniu są naprawdę długie. Do tego stopnia, że wiele osób twierdzi, że są sztuczne. Od ostatniego napomknięcia o Long 4 Lashes sporo się zmieniło. Jestem teraz na etapie kochania jej. Zauważyłam malutkie rzęski w miejscach gdzie ich wcześniej nie było Na pewno nie zrezygnuję z niej po denku i zaopatrzę się w kolejne opakowanie.
10. JIMMY CHOO EAU THE TOILET
To już wiecie, że ostatnio Jimmy Choo jest moim ukochanym zapachem. Kwiatowe nuty urzekają mnie niemiłosiernie, a tutaj niczego w tej kwestii nie brakuje.
Ufff, dla mnie to już i tak za dużo, więc nie wyobrażam sobie przedstawienia wszystkich moich ulubieńców roku 2014. Cieszę się jednak, że to podsumowanie było dla mnie dość konstruktywne i zdałam sobie sprawę z tego o czym pisałam Wam na samym początku.
Ciekawi mnie czy wśród moich odkryć są też Wasi ulubieńcy?
Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam,
Monika :)
czwartek, 8 stycznia 2015
GRUDNIOWE ZUŻYCIA
Zapewne jestem jedną z ostatnich, jak nie ostatnią, która prezentuje swoje grudniowe zużycia. Nie popisałam się, ale zdjęcia były już dawno gotowe, tylko jakoś nie było po sylwestrowej zabawie czasu. Ale docieram dzisiaj do Was ze skromną kolekcją zużytych kosmetyków, której jedynymi bohaterami będą te pielęgnacyjne.
Wśród moich grudniowych "denek" znalazły się produkty w większości takie, które używam na co dzień i z chęcią do nich wracam. Ale oczywiście jak zawsze są i takie, które zupełnie się nie sprawdziły i wiem, że ponownie ich nie kupię. Do jednego mam zupełnie ambiwalentny stosunek, i nie do końca wiem co o nim sądzić, ale o tym później.
GARNIER FRUCTIS COLOR RESIST/ Szampon Do Włosów Farbowanych Lub z Pasemkami
Tak jak już kiedyś pisałam po odstawieniu ukochanych szamponów z serii Kerastase, szukałam czegoś po czym moje włosy nie będą wyglądały na przetłuszczone już następnego dnia, nie będą przesuszone, zniszczone, itp. Jestem w stanie stwierdzić, że Fructis jest odpowiednim szamponem dla mnie, po którym nie swędzi mnie skóra głowy, a i kolor dość długo zachowuje swoją świeżość. Jestem jak najbardziej zadowolona z działania tego produktu i z pewnością kupię następną flaszkę.
BE BEAUTY/ Zmywacz Do Paznokci z Lanoliną i Gliceryną
Pisałam Wam już o tym produkcie w październikowym denku. Lubię go ze względu na pompkę, która ułatwia wydobycie produktu w takiej ilości jaką chcemy otrzymać. W swoim działaniu jest dość dobry, dlatego przeważnie po niego sięgam. Kupię ponownie.
GARNIER/ Płyn Micelarny 3w1
Stały bywalec mojej łazienkowej półki jak do tej pory mnie nie zawiódł. Zapewne dość często będziecie widywały go na moim blogu. Dobrze radzi sobie nawet z najbardziej opornym makijażem, dlatego będę kupować go ponownie i ponownie i ponownie też.
LIRENE/ TONIK 3w1/ WYBIELANIE
Całkiem fajny tonik o bardzo świeżym i przyjemnym zapachu. Pojawił się on nawet w jednych z moich ulubieńców, i nadal obstaję w tym temacie. Radzi sobie z resztkami makijażu, rzeczywiście wyrównuje koloryt, rozjaśnia przebarwienia. Nie mogłam go znaleźć podczas moich ostatnich zakupów więc kupiłam jego starszego brata. Ale akcja poszukiwawcza nadal trwa, i gdy tylko trafię go na półce, zaraz zakupię ponownie.
BOURJOIS/ VITAMIN- ENRICHED TONER
To jeden z tych produktów, które ani nie zachwycają, ani nie przerażają swoim działaniem.Taki o sobie zwykły tonik, który nie robi krzywdy cerze, dośc dobrze ją oczyszcza ale poza tym nie robi nic nadzwyczajnego. Być może kiedyś wrócę do tego toniku, biorąc pod uwagę jego dość niską cenę i przyjemny zapach.
PALMER'S COCOA BUTTER FORMULA/ Krem Na Noc
Na obecną chwilę mój ulubiony krem na noc. Nie przepadam za typowymi mazidłami o ciężkiej konsystencji, a takie zwykle są kremy nocne. Ten ma dość lekką konsystencję jak na produkt tego typu i przede wszystkim nie odczuwam ściągnięcia kiedy wstaję rano. Nie mogę powiedzieć czy działa, bo jest to moje pierwsze opakowanie i zapewne efekty zobaczę dopiero za kilka lat, ale żyję ze świadomością, że dzięki niemu moja cera będzie zadbana. Jest meeega wydajny, biorąc pod uwagę fakt, że używałam go od maja. Kolejne opakowanie już stoi na mojej półce i jestem pewna, że kolejne opakowanie również kupię.
PERFECTA SPA/ Kakaowe Masło Do Ciała
Standardowo na am koniec to co się u mnie nie sprawdziło. Męczyłam się z nim ho, ho i jeszcze dłużej. Stosowałam na swoim mężczyźnie, żeby go jak najszybciej wykończyć i przez to przyznam, że produkt jest dość wydajny. Sztuczny zapach masła kakaowego lekko mnie irytował, samo masło nie regenerowało a i konsystencja jakaś taka sztuczna, nie masłowa. Kompletnie nie trafia w moje gusta i na pewno nie zakupię go ponownie.
Sumując, jestem zadowolona z wyników moich zużyć w tym miesiącu. Mam obraz tego, że coraz więcej kosmetyków to moje pewniaki i dzięki temu moje półki nie będą się zapełniały niepotrzebnymi bublami.
Jestem ciekawa, czy wśród moich denkowiczów znalazły się kosmetyki, na których temat macie podobne zdanie do mojego, a może zupełnie odmienne?
Pozdrawiam,
Monika :)
Wśród moich grudniowych "denek" znalazły się produkty w większości takie, które używam na co dzień i z chęcią do nich wracam. Ale oczywiście jak zawsze są i takie, które zupełnie się nie sprawdziły i wiem, że ponownie ich nie kupię. Do jednego mam zupełnie ambiwalentny stosunek, i nie do końca wiem co o nim sądzić, ale o tym później.
GARNIER FRUCTIS COLOR RESIST/ Szampon Do Włosów Farbowanych Lub z Pasemkami
Tak jak już kiedyś pisałam po odstawieniu ukochanych szamponów z serii Kerastase, szukałam czegoś po czym moje włosy nie będą wyglądały na przetłuszczone już następnego dnia, nie będą przesuszone, zniszczone, itp. Jestem w stanie stwierdzić, że Fructis jest odpowiednim szamponem dla mnie, po którym nie swędzi mnie skóra głowy, a i kolor dość długo zachowuje swoją świeżość. Jestem jak najbardziej zadowolona z działania tego produktu i z pewnością kupię następną flaszkę.
BE BEAUTY/ Zmywacz Do Paznokci z Lanoliną i Gliceryną
Pisałam Wam już o tym produkcie w październikowym denku. Lubię go ze względu na pompkę, która ułatwia wydobycie produktu w takiej ilości jaką chcemy otrzymać. W swoim działaniu jest dość dobry, dlatego przeważnie po niego sięgam. Kupię ponownie.
GARNIER/ Płyn Micelarny 3w1
Stały bywalec mojej łazienkowej półki jak do tej pory mnie nie zawiódł. Zapewne dość często będziecie widywały go na moim blogu. Dobrze radzi sobie nawet z najbardziej opornym makijażem, dlatego będę kupować go ponownie i ponownie i ponownie też.
LIRENE/ TONIK 3w1/ WYBIELANIE
Całkiem fajny tonik o bardzo świeżym i przyjemnym zapachu. Pojawił się on nawet w jednych z moich ulubieńców, i nadal obstaję w tym temacie. Radzi sobie z resztkami makijażu, rzeczywiście wyrównuje koloryt, rozjaśnia przebarwienia. Nie mogłam go znaleźć podczas moich ostatnich zakupów więc kupiłam jego starszego brata. Ale akcja poszukiwawcza nadal trwa, i gdy tylko trafię go na półce, zaraz zakupię ponownie.
BOURJOIS/ VITAMIN- ENRICHED TONER
To jeden z tych produktów, które ani nie zachwycają, ani nie przerażają swoim działaniem.Taki o sobie zwykły tonik, który nie robi krzywdy cerze, dośc dobrze ją oczyszcza ale poza tym nie robi nic nadzwyczajnego. Być może kiedyś wrócę do tego toniku, biorąc pod uwagę jego dość niską cenę i przyjemny zapach.
PALMER'S COCOA BUTTER FORMULA/ Krem Na Noc
Na obecną chwilę mój ulubiony krem na noc. Nie przepadam za typowymi mazidłami o ciężkiej konsystencji, a takie zwykle są kremy nocne. Ten ma dość lekką konsystencję jak na produkt tego typu i przede wszystkim nie odczuwam ściągnięcia kiedy wstaję rano. Nie mogę powiedzieć czy działa, bo jest to moje pierwsze opakowanie i zapewne efekty zobaczę dopiero za kilka lat, ale żyję ze świadomością, że dzięki niemu moja cera będzie zadbana. Jest meeega wydajny, biorąc pod uwagę fakt, że używałam go od maja. Kolejne opakowanie już stoi na mojej półce i jestem pewna, że kolejne opakowanie również kupię.
PERFECTA SPA/ Kakaowe Masło Do Ciała
Standardowo na am koniec to co się u mnie nie sprawdziło. Męczyłam się z nim ho, ho i jeszcze dłużej. Stosowałam na swoim mężczyźnie, żeby go jak najszybciej wykończyć i przez to przyznam, że produkt jest dość wydajny. Sztuczny zapach masła kakaowego lekko mnie irytował, samo masło nie regenerowało a i konsystencja jakaś taka sztuczna, nie masłowa. Kompletnie nie trafia w moje gusta i na pewno nie zakupię go ponownie.
Sumując, jestem zadowolona z wyników moich zużyć w tym miesiącu. Mam obraz tego, że coraz więcej kosmetyków to moje pewniaki i dzięki temu moje półki nie będą się zapełniały niepotrzebnymi bublami.
Jestem ciekawa, czy wśród moich denkowiczów znalazły się kosmetyki, na których temat macie podobne zdanie do mojego, a może zupełnie odmienne?
Pozdrawiam,
Monika :)
Etykiety:
Be Beauty,
Bourjois,
Garnier,
Garnier Fructis,
Krem na Noc,
Lirene,
Masło do ciała,
Palmer's Cocoa Butter Formula,
Perfecta,
Płyn Micelarny,
szampon,
Tonik
Subskrybuj:
Posty (Atom)