wtorek, 30 grudnia 2014

PRZYPADEK NIE- WYPADEK/ HEAN, Peeling cukrowy do Ciała + Życzenia Noworoczne dla Was

 W pierwszej kolejności chciałabym Was serdecznie przeprosić za moją długą nieobecność, natłok przedświątecznych zdarzeń, pracy i biegania po rodzinie sprawił, że na chwilę zapomniałam o blogu. Zdaję sobie sprawę ze swojej ignorancji w kwestii np. nie złożenia Wam życzeń świątecznych, jednak nie było to celowe. Dlatego w przeddzień sylwestrowej zabawy chciałam Wam złożyć serdeczne noworoczne życzenia.
Samych sukcesów,
wytrwania w noworocznych postanowieniach, 
Dużo optymizmu, 
Wiary w lepsze jutro,
oraz wszystkiego co w życiu najpiękniejsze.

Przejdźmy jednak do rzeczy...

Tytuł posta tak jak on sam nie jest przypadkowy, produkt, który za moment Wam przedstawię kupiłam raczej intuicyjnie już jakiś czas temu. Jasne, że nie wzięłam go z półki ot tak. Nie sugerowałam się jednak opinią innych, a raczej swoimi własnymi wymaganiami zwracając uwagę głównie na skład.
PEELING CUKROWY DO CIAŁA to produkt polskiego producenta kosmetyków - marki HEAN wchodzącego w skład linii SLIM NO LIMIT, kuracja ujędrniająca.
   Produkt zamknięty jest w prostej, podłużnej, plastikowej tubie zakończonej typowym zamknięciem na "klik". Zielonkawo - srebrne akcenty przypominają wiosenną aurę, dlatego każdorazowo z dużą chęcią po niego sięgam. Urzekający jest również zapach peelingu, taki świeży, limonkowy z lekką nutą czegoś rozgrzewającego. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy kocha takie zapachy, jednak dla mnie jest całkiem przyjemny.


   W kwestii konsystencji, w końcu nie mam się do czego przyczepić. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mieszanka cukru i złuszczających drobin ma odpowiednią wielkość ale również ilość. Peeling ma postać żółtej galaretowatej masy,dzięki czemu jest całkiem wydajny. W składzie nie ma parafiny, co ostatecznie zachęciło mnie do kupna. Odstrasza mnie oblepione, śliskie ciało po użyciu produktów z zawartością parafiny. Tutaj tego nie ma, więc tym bardziej się ciesze.


Peeling spełnia swoje zadanie jak dla mnie w 100%, oczywiście mówię tu o złuszczaniu, bo co do ujędrniania, nikt chyba nie dał by się nabrać. W moim przypadku głównym powodem używania peelingów są wrastające włosy na nogach, i dzięki firmie HEAN problem ten powoli odchodzi do lamusa. W zasadzie już po pierwszym użyciu zauważalne jest dobre złuszczenie martwego naskórka, skóra staje się gładka. miękka i przyjemna w dotyku.Tak jak wspomniałam wcześniej cudów w temacie ujędrniania nie spodziewałam się i takowych nie ma, nie zauważyłam, choć nie specjalnie się przyglądam.


Bardzo dużym plusem jest cena peelingu. Za 200 ml naprawdę dobrego produktu, w drogeriach zapłacimy około 9-10 zł.
    W serii Slim No Limit znajduje się również peeling solankowy, którego również jestem ciekawa, ale ze względu na fakt mojej bardzo wrażliwej skóry nieco się go boję.
Sumując, bardzo mocno polecam produkt firmy HEAN,  jego cudowne działanie, jakość i cena na pewno skłoni mnie do jego ponownego zakupu.

Ciekawa jestem czy w Waszych łazienkach gościł ten peeling i jakie macie o nim zdanie. A może posiadacie Solankową wersję i dzięki Wam uda mi się do niego przekonać.
Czekam na Wasze komentarze.

Całuję, Monika :)

środa, 17 grudnia 2014

DOCENIONY PO CZASIE.../ZIAJA, krem do rąk do skóry suchej, zniszczonej

   Kilka lat temu moja skóra dłoni została totalnie zmasakrowana, oczywiście przez moją własną głupotę. Przyznaję się bez bicia, chodziłam wtedy całą zimę bez rękawiczek i skutek jest taki, że do momentu pierwszych nawet najmniejszych mrozów moje dłonie są spierzchnięte, suche, chropowate.
   W tym roku postanowiłam jednak porządnie wziąć się za moje łapsztylki, i już od jesieni intensywnie kremowałam je Ziajką, którą posiadałam już od zeszłej zimy. Wiem, pomyślicie sobie, że strasznie wydajny ten krem, ale muszę Was rozczarować. Nie jestem fanką smarowideł pielęgnacyjnych i zbieram się zawsze do tego jak pies do jeża, ale mus to mus.


   Ziaja/ Krem do Rąk do Skóry Suchej, Zniszczonej to "regenerujący krem do rąk z naturalnym olejem awokado i gliceryną. Zmiękcza spierzchniętą skórę dłoni, odnawia naturalne procesy regeneracji, chroni przed wysuszeniem, poprawia kondycję skóry, zwiększa nawilżenie skóry o 31%."
    Krem Ziaja zamknięty jest w bardzo prostym i jak się początkowo wydawało wygodnym opakowaniu. Trochę inaczej sprawa się ma podczas wykończenia produktu, gdzie radzić należy sobie palcem, wydłubując krem ze środka. 
   Konsystencja dość lekka, niezbyt gęsta, ale krem nie przelewa się przez palce. Z łatwością wsmarowuje się w skórę i szybko wchłania. Coś co mnie urzekło to zapach. Nie wiem czemu i skąd mi się to wzięło, ale ja wyczuwam tam nutkę kokosa zmieszaną z delikatną wonią kwiatową.
   Jestem naprawdę zadowolona z działania tego kremu.  Pomimo tego, że jeszcze nie nastąpiły przerażające mrozy ja i tak widzę diametralną poprawę kondycji skóry moich dłoni. Jest gładka, mięciutka, idealnie nawilżona, jednym słowem zregenerowana. Nie wierzyłam w to, że sam krem może zdziałać takie cuda, obawiałam się, że będę musiała biegać na milion zabiegów do kosmetyczki, które odbudują moje dłonie. A tu taka niespodzianka...
   Oczywiście w mojej kieszeni kurtki znajdują się cieplutkie rękawiczki, których używam w obecnym czasie nawet jeśli temperatury sięgają kilku stopni powyżej zera.
Nie pozwolę, aby stan moich dłoni wrócił do poprzedniej postaci, dlatego przykładam dużą wagę do ich pielęgnacji.
    Szczerze, nie orientowałam się w ostatnim czasie czy krem jest jeszcze w ofercie Ziaji, bo tak jak mówiłam używam go od roku. Ale jeśli jest, to mocno Wam go polecam. Ja, zapewne wrócę do tego produktu, jeśli tylko będzie to możliwe.

Ciekawa jestem  czy miałyście styczność z tym kremem, i czy u Was się sprawdził? A może macie swoich innych ulubieńców wśród kremów do rąk, którzy są profesjonalistami w przywracaniu im życia? Chętnie skorzystam z Waszych porad.

Pozdrawiam,
Monika :)

P.S. A w tle moja tegoroczna obsesją świąteczna - Reniferos w brokacie :)


URODZINOWO - GWIAZDKOWE PRAGNIENIA

   W kwestii prezentów, które mogłabym dostać w tym roku rozrzutna nie jestem. Mam konkretne marzenia, które mam nadzieję już za kilka dni chociaż w połowie się spełnią. I nie będą to tylko te z kategorii kosmetycznych. Moje plany sięgają również nieco dalej...
  W związku z tym, że już 20 grudnia będę obchodzić swoje 30 urodziny, postanowiłam wymyślić prezent, na który złożyć by się mogło więcej osób z rodziny, a mógłby służyć mi na całe lata. Szczegóły jednak później...
   Poznajcie więc moją urodzinowo- gwiazdkową listę wymarzonych prezentów.



1. ZOEVA, Rose Golden Luxury Set

 No tak , wiem, jestem nieco opóźniona, bo pewnie większość z Was już je posiada. Ja czekałam i czekałam i doczekać się nie mogłam kiedy w końcu uda mi się podjąć tą jakże ważną decyzję. Fart chciał, że mój Luby nie do końca wiedział co i jak z prezentem świątecznym dla mnie, więc napomknęłam mu, skromnie wysyłając linka z pędzlami. Już teraz wiem, że pod choinką będą na mnie czekały, z czego się bardzo cieszę.

2. THE BALM, MARY LOU MANIZER 

W tym temacie mogłabym się powtórzyć, co do opóźnienia. Jednak jestem tylko skromnym pedagogiem i często kupuję coś kosztem czegoś, szukając zamiennika. Marzę o cudownym roświetlaczu jakim jest Mary Lou Manizer i panuję może podsunąć pomysł swojej przyjaciółce, choć nie wiem czy nie przesadzę cenowo...


3. SUSZARKA DO WŁOSÓW, np. REMINGTON


Nie ukrywam, przydałaby mi się nowa suszara. Moja aktualna, jest w stanie rozpadu, chociaż jeszcze całkiem na chodzie. Bardzo lubię firmę Remington i nie mam z nią złych doświadczeń, dlatego będę wierna i skuszę się jednak na nią. Myślę jednak, że sprezentuję ją sobie sama, bo już od dawna noszę sie z zamiarem tego zakupu. A kto powiedział, że na urodziny nie można sprawić prezentu samemu sobie?

4. KOLCZYKI

Niekoniecznie te na zdjęciu. Potrzebuję srebrnych kolczyków do noszenia na co dzień. Powinny być wygodne, lekkie, nie zaczepiające się. Ot, tyle moich wymagań w tym temacie :)

5. DODATKOWE GODZINY JAZD

Nadszedł czas na punkt kulminacyjny marzeń prezentowych. Z okazji okrągłych urodzin podjęłam decyzję, że jeden z prezentów będzie składkowy- wieloosobowy, dlatego zażyczyłam sobie coś, co będzie dla mnie bardzo ważne i przyda mi się na przyszłość. Tak jak w tytule, nie jest to typowy kurs prawa jazdy, bo takowe posiadam już od czterech lat,  ale faktem jest, że za kółko wsiąść się boję. Niestety...nie praktykowane umiejętności zanikają w moim przypadku. Powiem Wam w sekrecie, że mam mieszane uczucia, z jednej strony szaleję z radości, że już niebawem będę mogła dojechać do pracy autem, z drugiej jestem lekko przerażona patrząc co aktualne dzieje sie na łódzkich ulicach. Bądźmy jednak dobrej myśli.

   Same widzicie, że lista moich życzeń nie jest ilościowo zbyt wymagająca.Wiem, kasowo, być może przesadziłam, ale trzydzieste urodziny ma się tylko raz w życiu.

   A jak z Waszymi życzeniami gwiazdkowymi? Co ucieszyło by Was najbardziej? Być może wśród waszych marzeń znajduje się coś z mojej listy?

Pozdrawiam,
Monika :)
    

środa, 3 grudnia 2014

ULUBIEŃCY LISTOPADA

   Po denkowym poście sumującym listopad nadszedł czas na produkty, które zachwyciły mnie w poprzednim miesiącu. Wybrałam kosmetyki, których rzeczywiście używałam najczęściej i bez których nie wyobrażałam sobie normalnego funkcjonowania na co dzień. W kolekcji najlepszych z najlepszych znalazły się produkty zarówno z kolorówki jak i pielęgnacji. Zapraszam więc do czytania i oglądania.


1. LIRENE TONIK 3 w 1/ WYBIELANIE 
    Posiadam go dość długo, ale dopiero teraz odkryłam jego pozytywną moc. Genialnie usuwa pozostałe zanieczyszczenia po wcześniejszym demakijażu i oczyszczeniu skóry żelem. Daje się również zauważyć wspomniane przez producenta wybielanie. Moje lekkie przebarwienia jakby znikają bezpowrotnie, co mnie bardzo cieszy. Dodatkowym plusem jest fakt, że tonik bardzo szybko się wchłania. W sumie, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę zwracała uwagę na takie szczegóły, ale komfort dość szybkiej, wieczornej pielęgnacji staje się dla mnie coraz ważniejszy. Ahhh, i cudownie świeżo pachnie, co potęguje uczucie przyjemności podczas jego stosowania.

2. BODY CLUB, KĄPIEL DO STÓP, MUSUJĄCE TABLETKI
   Cotygodniowa pełnowymiarowa pielęgnacja stóp to dla mnie gehenna. Nie cierpię tego robić, ale wiem, że muszę. Tabletki kupiłam w Biedronce i nie mam pewności czy są nadal dostępne. Jednak gdybyście miały okazję je nabyć to serdecznie polecam. Z uwagi na nieciekawy stan moich stóp szukałam czegoś, co ułatwi mi ich pielęgnację. Zakup był strzałem w dziesiątkę, idealnie zmiękczają naskórek, co zdecydowanie skraca czas tarcia tarą do pożądanego efektu. Producent twierdzi, że produkt również przyspiesza regenerację naskórka, i chyba coś w tym jest, bo moje stopy od czasu jego używania stały się jakby mniej wymagające.

3. OCEANIC, LONG 4 LASHES
   Szczerze mówiąc nie pamiętam jak długo używam Long 4 Lashes, czy jest to miesiąc, półtora czy dwa. Najważniejsze, że widzę efekty. Moje rzęsy stały się rzeczywiście dłuższe i to jest genialne. Mam jednak problem z gęstością, bo nie widzę w tej kwestii żadnej różnicy, ale być może muszę uzbroić się w cierpliwość, dlatego czekam na dalsze efekty. Co jest też fajne, to to, że produkt nie podrażnia moich delikatnych oczu.

4. KERASTASE ELIXIR ULTIME, OLEJEK PRZYWRACAJĄCY PIĘKNO WŁOSOM CIENKIM.
   Włosów cienkich to ja na pewno nie mam, jednak jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
To ostatni produkt z serii Kerastase, który posiadam w swojej kolekcji. W pielęgnacji olejkiem zapewne nie chodzi o dodanie objętości, bo nie zauważyłam u siebie jeszcze większej grzywy lwa, jest jednak coś co mi bardzo odpowiada. Od czasu stosowania olejku moje włosy zaczęły mniej wypadać. Stały się też dobrze odżywione i miękkie.


5. JIMMY CHOO, WODA TOALETOWA
   O perfumach był już osobny post, Jimmy Choo to mój najnowszy nabytek i otulam się jego zapachem w zasadzie codziennie. nie jest może mega trwały, ale uwielbiam ten zapach. Jeśli jesteście zainteresowane tym zapachem to zapraszam tutaj.


6. MAKE UP REVOLUTION/ ICONIC 3
   Paletka przypadła mi do gustu już przy pierwszy użyciu. Idealnie trafiła w moje wymagania, zarówno pod względem kolorów jak i  jakości. Jest to genialny produkt za rozsądną cenę. W zasadzie używam jej przy każdym codziennym makijażu i za każdym razem odkrywam coś nowego. Zdziwił mnie fakt, że niektóre cienie, z pozoru wydające się brązowe posiadają tony różowe i na powiece okazują się zupełnie inne niż w palecie. Być może Wy tego nie zobaczycie, ale ja mam lekki daltonizm (chociaż lekarze mówią, że to niemożliwe). Gdybyście jednak doszły do podobnego wniosku co ja, może Wam się to nie spodobać, ja jestem koniec końców zachwycona takim stanem rzeczy i element zaskoczenia pobudza mnie do większej twórczości.

7. ASTOR, PERFECT STAY 24H
   Zbyt dużo nie muszę mówić, bo mój wyraz zachwytu dotyczący tego podkładu możecie zobaczyć tutaj. Odstawiłam Wake Me Up, który był moim ulubieńcem wszech czasów, na rzecz tego podkładu, więc to chyba coś znaczy. Genialnie aksamitny, bardzo naturalnie wyglądający podkład. Na chwilę obecną nie ma sobie równych.

8. KOBO, HIGHLIGHTER POWDER
   Całkiem przyjemny rozświetlacz, nadający bardzo naturalny efekt. Dość dobrze się na nakłada i pozostaje na twarzy przez cały dzień. Używam w zasadzie codziennie, dlatego znalazł się na mojej liście ulubieńców.

9. MAYBELLINE, EYE STUDIO, LASTING DRAMA GEL LINER
   W końcu przeprosiłam się z eyeliner'ami. Bardzo długi czas nie gościły na mojej twarzy, ale nadszedł czas aby się przemóc i namalować tajemniczą kreskę. To zdecydowanie mój faworyt, wśród różnych opcji. Zrezygnowałam z linerów w pisaku i tych płynnych, na rzecz żelu. W moim przekonaniu jest najwygodniejszy do opanowania.


   Być może wśród moich ulubieńców znajdują się także Wasi. Napiszcie co kochacie i bez czego nie możecie się obyć. A może chciałybyście abym zamieściła pełną recenzję, któregoś z powyższych.
   Czekam na uwagi i wskazówki.

Pozdrawiam,
Monika :)

wtorek, 2 grudnia 2014

DENKO LISTOPADA

   Kolejne zużycia i kolejny post. Tym razem postanowiłam zmienić formułę o znany i lubiany motyw kolorów:
kupię ponownie,  
być może kupię ponownie,
nie wrócę do tego produktu. 
   W miniony miesiącu wśród produktów, które udało mi się zużyć standardowo przeważa pielęgnacja. Ale nie było by denka z prawdziwego zdarzenia gdyby nie chociaż jeden produkt z kolorówki. Więc jest!!!W czeluściach kilku pielęgnacyjnych kosmetyków swoje miejsce również znalazł rodzyneczek z rodziny kosmetyków kolorowych.

   GREEN PHARMACY, Żel pod prysznic, Olej Arganowy i Figi- Całkiem przyjemny żel pod prysznic, z serii tych mega wydajnych. Nie zauważyłam niestety, żeby jego właściwości nadawały mojej skórze jakikolwiek cudowny efekt. Dla mnie to po prostu produkt do mycia i tyle...Zapach dość specyficzny, nie każdy się z nim polubi, ale spośród wszystkich dostępnych żeli tej firmy na półce ten był najprzyjemniejszy. Być może kupię ponownie.



  LIRENE, Peeling do ciała, skóra sucha i szorstka - męczyłam się z tym peelingiem spokojnie pół roku. Oczekiwałam cudów ze względu na formułę gruboziarnistą, a tu klops. Grube ziarna owszem były, ale niestety w małej ilości. Zapach dość przyjemny, nie przeszkadzający mojemu nosowi. Nie wrócę do tego produktu.
   NIVEA, Żel do mycia twarzy, Cera normalna i mieszana - Kiedy dostałam ten produkt byłam dość sceptycznie nastawiona. Ale całkiem miło mnie zdziwił. Baaaardzo wydajny, używałam go od maja codziennie rano i wieczorem. Delikatny, przyjemny, pachnący typowo dla kosmetyków Nivea.
Dość dobrze oczyszczał. Być może kupię ponownie.


   GARNIER FRUCTIS, Color Resist , Color Sealer Conditioner - To chyba jedyna odżywka, która po zużyciu Kerastase mi odpowiada. Nie obciąża włosów, jest bardzo delikatna, włosy układają się całkiem fajnie. Pachnie typowo dla kosmetyków z serii Fructis, owocowo, przyjemnie. Jednak muszę zaznaczyć fakt, że nie jest to standardowa odżywka Fructis, ta jest w tubie i zdecydowanie różni się formułą od odżywki w typowym opakowaniu. O ile dobrze zrozumiałam ten kosmetyk dostępny jest jedynie w HEBE. Kupię ponownie.
 NIVEA, Diamond Gloss, Włosy suche, pozbawione blasku - Moje poszukiwania do momentu odnalezienia w/w odżywki za każdym razem kończyły się fiaskiem. W tym przypadku również miało to miejsce. Niestety obecność sylikonów moim włosom przestała sprzyjać, i już następnego dnia wyglądają na przetłuszczone, dlatego zużyłam odżywkę w ramach produktu ułatwiającego golenie nóg. Nie wrócę do tego produktu.


   BIELENDA, Ogórek i Limonka, Cera mieszana i tłusta - W przypadku mojej mieszanej cery krem sprawdza się genialnie, nie jestem jednak pewna czy posiadaczki cery tłustej były by z niego zadowolone. W moim odczuciu, krem świetnie matuje i całkiem nieźle nawilża. Bardzo lubię jego lekką konsystencję i cudownie świeży zapach. Jest delikatny, nie zapycha. Kupię ponownie.



   ESSENCE, LASH MANIA RELOADED - Mój ukochany tusz, którego zużyłam już kolejne opakowanie. Pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ. Kupię ponownie.



   Myślę, że moje zużycia w listopadzie są całkiem udane. Lubię tego typu posty, bo dają mi obraz tego co rzeczywiście się sprawdza, a co nie. Są też na swój sposób pewnego rodzaju oczyszczeniem i szansą na znalezienie kolejnych fajnych produktów.

A jak z Waszymi zużyciami w listopadzie?

Pozdrawiam,
Monika :)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Zwalczaj nieprzyjaciół... / TOŁPA Dermo Face Sebio - Punktowy Koncentrat Korygujący

   Z zamiarem napisania tego posta nosiłam się już bardzo długo. Oczywiście za każdym razem pojawiało się coś ciekawszego, co przykuwało w danym momencie moją uwagę i Punktowy koncentrat korygujący od TOŁPY odchodził na drugi plan. Zmobilizowałam się jednak po przeczytaniu posta Babski Kącik na temat innego produktu do zwalczania niedoskonałości.
   TOŁPA DERMO FACE SEBIO Punktowy Koncentrat Korygujący to produkt, który służy do miejscowej walki z niedoskonałościami skóry. Przyspiesza eliminację istniejących zmian i zapobiega powstawaniu nowych. Działa antybakteryjnie i ściągająco. Łagodzi zaczerwienienia i podrażnienia. Łagodzi zmiany i przyspiesza ich eliminację w ciągu 12 h od zastosowania, odnawia również naskórek.
Produkt ten poznałam zupełnie przypadkowo otrzymując gratisową próbkę dołączoną do matującego kremu nawilżającego tej firmy około rok temu. Na szczęście lub nieszczęście w tym czasie pojawiło się na mojej twarzy kilku "nieprzyjaciół", których chciałam szybko wyeliminować. Użyłam wieczorem, i jakież było moje zdziwienie gdy rano obudziłam się z prawie gładką buzią. Szybko więc pobiegłam po pełnowymiarowy produkt do drogerii aby mieć go "w razie czego" na swojej półce.


   10 ml produktu zamknięte jest w aluminiowej tubce zakończonej tzw. "dziubkiem". Według producenta aluminiowa tuba nie zasysa powietrza i bakterii i dzięki temu krem jest dłużej bezpieczny. A ja jestem w stanie nawet w to uwierzyć.
Co mnie dość mocno zdziwiło, to data przydatności koncentratu. Jest niebotycznie długa jak na Tołpę. Tak jak wcześniej wspominałam kupiłam go około rok temu, a termin ważności skończył się właśnie teraz, czyli w listopadzie 2014.
   Konsystencja jak na produkt punktowy jest dość ciekawa, bo koncentrat jest kremowy, łatwy do rozsmarowania. Barwa jak to w przypadku Tołpy mocno naturalna, z w lekkim szarawo- żółtawym odcieniu. Zapach koncentratu jest praktycznie niewyczuwalny.


   To co mnie urzekło w koncentracie, to w zasadzie natychmiastowe działanie. Nie oszukuję, wieczorem posmarowany nieprzyjaciel następnego dnia rano jest już praktycznie niewidoczny. W moim przypadku sprawdza się zarówno w usuwaniu drobnych niedoskonałości jak i wielkich bolących "gejzerów". Działa tak samo dobrze.
   Moja cera nie jest problematyczna, dość rzadko pojawiają się u mnie zmiany wymagające użycia tego produktu, jednak zawsze mam go pod ręką. I wiem, że możecie pomyśleć, że u Was może nie zadziałać, bo macie większe problemy. Ale ja będę się upierać podpierając się opinią mojej znajomej, która ma podobne zdanie co ja na temat koncentratu TOŁPY, a od zawsze zmaga się z dużym  trądzikiem.
   Cena produktu to 33 zł za wspomniane 10 ml. Wydawało by się dość dużo jak na tą ilość, jednak skuteczność działania jest warta swojej ceny.
   Sumując TOŁPA DERMO FACE SEBIO Punktowy Koncentrat Korygujący z pełną odpowiedzialnością mogę polecić każdej z Was, która chciałaby zwalczać niedoskonałości w szybki i trwały i bezbolesny sposób.
   Jedyne do czego mogę się przyczepić, to ilość produktu. W moim przypadku jest ona zbyt duża. Tak jak wcześniej wspominałam,koncentrat posiadam od około roku i termin przydatności właśnie się skończył,a w mojej tubce jest jeszcze ogrom produktu. Myślę, że fajnym rozwiązaniem byłoby zmniejszenie objętości i umieszczenie koncentratu w malutkich saszetkach, podobnych np. do Tribiotic'u.

   Ciekawa jestem czy Wy stosowałyście koncentrat Tołpy? Czy macie podobne zdanie do mojego i mojej koleżanki na jego temat, a może kompletnie się u Was nie sprawdził?

Pozdrawiam,
Monika :)

czwartek, 27 listopada 2014

Zmiana ulubieńca??/ ASTOR, Perfect Stay 24H Foundation

   Jeśli czytałyście moje wcześniejsze posty zapewne wiecie, że Rimmell Wake Me Up był moim ulubieńcem nad ulubieńcami wśród wszystkich podkładów. Od jakiegoś czasu jednak odczułam potrzebę zmiany i zaczęłam buszować wśród drogeryjnych półek w poszukiwaniu czegoś co nie będzie rozświetlające ale też nie zmatowi mojej cery na amen. Całkiem przypadkiem trafiłam na podkład firmy Astor. Mam wrażenie, że nigdy nie zatrzymywałam się na dłużej przy szafie Astor'a i w mojej kolekcji kosmetycznej produkty tej firmy nie funkcjonują. Ale przejdźmy do rzeczy...


   Podkład Astor Perfect Stay 24H Foundation to zdaniem producenta 24 - godzinna trwałość makijażu dzięki połączeniu bazy i podkładu. Baza nawilża i odżywia skórę. Trwały podkład nie ściera się gwarantując perfekcyjne krycie przez cały dzień.
   Produkt zamknięty jest w prostej, szklanej buteleczce wyposażonej w wygodną pompkę. Niestety nie mogę stwierdzić czy pompka się nie psuje,i jak jest z wydobyciem podkładu przy kończącym się produkcie. Jest to moje pierwsze opakowanie,które używam od niedawna, więc jest to swego rodzaju opis mojego "pierwszego wrażenia". To co zwróciło moją uwagę już na samym początku to fakt, że jedna pompka (przynajmniej w moim przypadku) nie wydobywa wystarczającej ilości produktu, a dwie to już za dużo. 


  Nawiązując do mojego poprzedniego posta, podkład ma cudowny zapach, taki delikatnie kwiatowy. Zupełnie nie przeszkadzający w codziennym funkcjonowaniu. Nawet teraz po nałożeniu go na rękę nie mogę powstrzymać się od ciągłego wąchania.
  Jestem zafascynowana konsystencją tego podkładu. Produkt jest dość gęsty, ale pod palcami czuć aksamitną kremowość. Dość szybko zastyga, jednak nie na tyle szybko, aby nie móc go rozprowadzić w odpowiednim czasie. 
   Ta kremowa konsystencja na pewno ułatwia aplikację podkładu, wpływa ona również na to, że nie robią nam się plamy trudne do roztarcia.
Astor Perfect Stay 24H Foundation idealnie stapia się ze skórą. Krycie określiłabym jako naprawdę dobre, ale nie wyrządzające krzywdy. Choćby nie wiem jak się starać, nie uzyskamy tutaj efektu "maski". Idealnie kryje przebarwienia i drobne niedoskonałości.



Po zastygnięciu, podkład daje bardzo ładny efekt. Nie jest to mat, ani GLOW. Cudownie wypośrodkowuje te dwie skrajności. Określiłabym to raczej mianem aksamitu.Cera wygląda dość naturalnie i przede wszystkim zdrowo. Nie zauważyłam również po tych kilku użyciach aby produkt zapychał pomimo będącej w składzie bazy. Nie wchodzi w pory ani w zmarszczki. Nie wiem jak jest z suchymi skórkami, gdyż ich nie posiadam.
   Trwałość Astor Perfect Stay 24h jest bardzo dobra. Ciężko jest mi powiedzieć czy podkład jest w stanie wytrzymać gwarantowany czas przez producenta czyli 24 godziny, bo nigdy nie miałam na sobie podkładu aż tyle czasu, ale gwarantuję Wam, że spokojnie utrzymuje się przez cały dzień bez konieczności jakichkolwiek poprawek. Dodatkowym atutem jest to, że zupełnie się nie ściera i nie pozostawia śladów na ubraniach.
Jeśli dobrze kojarzę, w składzie gamy kolorystycznej tego produktu jest pięć kolorów. Ja posiadam najjaśniejszy- 100 Ivory. Nie wiem co sprowokowało mnie do wyboru właśnie tego odcienia, bo jestem przyzwyczajona do kolorów lekko przyciemniających moją cerę, a ten jest idealnie taki jak ona, ale nie narzekam. W tym przypadku pomagam sobie np. bronzerem.
  Jedynym minusem jaki mogę wyszukać w tym produkcie to regularna jego cena. Musimy się liczyć z wydatkiem prawie 50 zł za 30 ml zaglądając do drogerii. Nie mam pojęcia jak wygląda cena w mniej popularnych sklepach kosmetycznych, ale spodziewam się na pewno niższej. Poza tym, aktualny sezon przeplatających się promocji drogeryjnych sprzyja, więc jeśli macie ochotę wypróbować za niższą cenę Astor Perfect Stay biegnijcie szybciutko np. do Natury.
  Podsumowując Astor Perfect Stay 24H Foundation to idealny podkład dla kobiet posiadających zarówno cerę suchą, normalną czy mieszaną. Nie wzmaga wydzielana sebum, więc pokusiłabym się o stwierdzenie, że z drobną pomocą pudru matującego cera tłusta też mogła by znaleźć tutaj swojego sprzymierzeńca. 
  Jestem jeszcze ciekawa korektora z tej samej serii i być może w najbliższym czasie go nabędę, muszę jeszcze tylko dojrzeć do myśli, że Lumi Magique mógłby zniknąć z mojej kosmetyczki.

Napiszcie, czy miałyście już kontakt z podkładem Astor Perfect Stay 24h Foundation i korektorem z tej samej serii i jakie macie co do nich odczucia. Jestem ciekawa Waszych opinii. 

Pozdrawiam,
Monika :)

środa, 19 listopada 2014

Moje Pachnidła...

   Po raz kolejny muszę Was przeprosić za moją dość długą nieobecność. Praca na zmiany, pewne obowiązki i wiele innych kwestii złożyło się na to, że nie miałam nawet chwili przez ostatni czas usiąść na trochę dłużej przed laptopem. Dzisiaj, korzystając z dnia wolnego postanowiłam coś dla Was naskrobać i padło na zapachy, które towarzyszą mi na co dzień...
   Mam mocno sprecyzowane wymagania co do zapachów, które chcę na sobie "nosić", jednak kiedy szukam nowego, który mógłby stanąć na mojej półce pojawia się problem. Wchodząc do perfumerii zwykle liczę na moją kobiecą intuicję, która niestety najczęściej zawodzi. Również podpowiedzi pań pracujących tam, rzadko przynoszą rezultat. Wiadomo jak jest w perfumerii, trzy zapachy i na tym kończy się wyczuwanie jakichkolwiek nut.
  W mojej skromnej kolekcji przeważają zapachy delikatne, świeże, z nutami kwiatowymi i cytrusowymi. Męczą mnie zapachy ciężkie, kojarzące się z wysokiej klasy elegancją, zawierające w swoim składzie wyczuwalne drzewo sandałowe czy piżmo.


W związku z tym, że wolę te delikatniejsze zapachy, rezygnuję najczęściej z typowych perfum na rzecz wód toaletowych.
   Zastanawiałam się, w jaki sposób przedstawić Wam moją kolekcję i podjęłam decyzję, że kolejność nie będzie przypadkowa. Na pierwszy ogień pójdą te zapachy, których używam najczęściej. Na końcu pojawią się te używane przeze mnie "od święta", na tzw. specjalne okazje.


DKNY BE Delicious, woda perfumowana- "zielone jabłuszko" dostałam bardzo dawno temu, i co dziwne, od razu się w nim zakochałam. Odbiega ono nieco od moich standardowych upodobań, ale towarzyszy mi w zasadzie na co dzień. Przenikające przez siebie nuty owocowe i kwiatowe sprawiają wrażenie niesamowitej świeżości i przypominają mi okres wakacyjno- urlopowy. Co ważne perfumy te są bardzo trwałe, poranna aplikacja spokojnie starcza do wieczora.


JIMMY CHOO, woda toaletowa - To mój najnowszy nabytek wśród perfum i wód toaletowych. W zapachu zakochałam się dzięki mojej koleżance, która bardzo długo zastanawiała się nad jego zakupem. Ja nie musiałam. Zdecydowanie szybciej podjęłam decyzję o jej zakupie i nie żałuję.Muszę zaznaczyć, że Woda toaletowa i Woda perfumowana Jimmy Choo to dwa zupełnie różne zapachy, dlatego zdecydowałam się właśnie na toaletową. Jest dużo bardziej subtelna. W moim przekonaniu przeważają tutaj nuty typowo kwiatowe, które sprawiają wrażenie bardzo delikatnych. Ja posiadam tester i być może dlatego trwałość produktu jest dość długa, zapach utrzymuje się spokojnie do kilku godzin.


DOLCE & GABBANA Light Blue, woda toaletowa- zapachem zainteresowałam się czując go u mojej przyjaciółki. Woń cytrusów to świetna odskocznia od codziennych, kwiatowych zapachów.
Używam ich przeważnie wtedy, gdy dołuje mnie jesienno- zimowa plucha. Po ich użyciu robi mi się jakoś tak lepiej na sercu, przywołują wspomnienia letnich, nadmorskich chwil. I znów tester, chociaż już nie tak bardzo trwały jak Jimmy Choo.


DKNY Be Delicious, Fresh Blossom, Woda perfumowana-  Kolejne jabłuszko, które dostałam przy jakiejś tam okazji. Typowo słodki, owocowy zapach lekko przełamany nutą kwiatową. Nie od początku mi się spodobał. Jest nieco za słodki, abym mogła używać go na co dzień. Ale w związku ze swoją pojemnością (15 ml) trzymam go zawsze w torebce i używam w sytuacjach awaryjnych.
Perfumy całkiem trwałe, choć mam wrażenie, że nie aż tak jak "zielone jabłuszko".


Miss Dior Cherie, Woda toaletowa- Zapach zdawało by się zupełnie odbiegający od moich upodobań, mocny, nieco ciężki, a jednak...Jest w nim coś co mnie urzeka, i zupełnie nie przeszkadza. Używam ich naprawdę w wyjątkowych chwilach i dosłownie od święta. To taka moja perełka, którą mocno oszczędzam, bo kocham. Kojarzy mi się z moimi pierwszymi randkami z obecnym narzeczonym, więc całkiem miło... O trwałości chyba nie muszę dużo pisać. Pomimo, że to woda toaletowa, zapach, utrzymuje się niebotycznie długo...

Nie spodziewałam się, że ten post będzie dla mnie taki przyjemny, wwąchałam się na nowo w te moje zapachy i jakoś tak zrobiło się błogo.

Dajcie znać czy wśród wymienionych przeze mnie zapachów macie swoje ulubione, a może kręcą Was jakieś inne. Może mogły byście coś polecić co odpowiadało by moim gustom, bo w perfumerii wśród tych wszystkich kolorowych flakonów tak trudno znaleźć coś fajnego.

Pozdrawiam,
Monika :)

poniedziałek, 3 listopada 2014

Listopadowe Nowości/ Kolorówka

   Pod koniec zeszłego tygodnia w związku z otrzymaną wypłatą postanowiłam spożytkować ją na uzupełnienie swoich kosmetycznych braków.
   Zdobyłam się na odwagę i w końcu pozbyłam się wszystkich cieni firmy Catrice, które stanowiły przewagę w moim kosmetycznym ekwipunku. Powód był prosty - zauważyłam, że od pewnego czasu cienie te zaczęły mnie uczulać. Nie jakoś straszliwie, ale ciągłe łzawienie po wykonanym makijażu zaczynało mnie nieco przytłaczać. Szybka decyzja o uzupełnieniu zapasu cieni skierowała mnie do Minti Shop,gdzie po ciężkich męczarniach udało mi się podjąć decyzję o zakupie trzech palet.


Wybór padł na:
MAKE UP REVOLUTION - ICONIC 3,
 BARRY M - NATURAL GLOW,
 SLEEK - SNAPSHOTS.

   Mój wybór był bardzo przemyślany i szczerze powiedziawszy wahałam się niezmiernie przez jakieś 3 dni, które z paletek będą mi najlepiej odpowiadać. Nie chciałam wydawać kupy kasy, ale chciałam mieć też pewność, że pieniądze nie pójdą w błoto. Dlaczego akurat te?

MAKE UP REVOLUTION / ICONIC 3 - w moim odczuciu to idealna paleta do makijażu dziennego, ma cudowną stonowaną kolorystykę, która przy okazji jest bardzo uniwersalna. Lubie mieszać style dlatego połączenie matowych, satynowych i perłowych wykończeń bardzo mi w tym przypadku odpowiada. Oczywiście to, że wszyscy dookoła dudnią na temat kosmetyków Make up Revolution, i jakie to one nie są wspaniałe, również sprowokowało mnie do zakupu tej, jakże taniej paletki (20 zł).



BARRY M / NATURAL GLOW - Przyznam szczerze, że zupełnie nie kojarzyłam firmy Barry M, i teraz już wiem, że pomimo czytanych wcześniej opinii na temat ich kosmetyków nic nie zapadło mi w pamięci. Odkopałam zamierzchłe recenzje, pierwsze wrażenia, itp, i zdecydowałam się właśnie na Natural Glow w podstawowej wersji. Aktualnie nie wiem dlaczego zdecydowałam się ją kupić, zawiera całkiem standardowe kolory, które spokojnie mogłabym zamienić na te z Make up Revolution, ale coś mnie w niej ujęło.Jakaś taka magiczna siła mówiła do mnie "Kup mnie!!!". Myślę, że będą mi wdzięcznie służyły, bo pigmentacja jest całkiem niezła, no i kolorystyka totalnie w moim stylu. Ahhh, zapomniałabym dodać, że w zestawie razem z sześcioma cieniami jest jeszcze róż w bardzo ładnym neutralnym kolorze.



SLEEK/ SNAPSHOTS - W związku z tym, że od dawien dawna lubię czasem zaszaleć i umalować oko troszkę ostrzej, bardziej kolorowo, wybór padł właśnie na tą paletę. Sleek'a znam i lubię i wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Kolory są bajeczne...zarówno te perłowe jak i matowe. Już nie mogę się doczekać kiedy poniesie mnie fantazja i wykonam nią jakiś makijaż...Może nawet zdobędę się na pokazanie mojego dzieła :)


   Oprócz zakupów internetowych zajrzałam oczywiście do stacjonarnej Super-Pharm podczas Promocji 40% na kolorówkę. Przy okazji zahaczyłam również o Inglot. Jakoś wena w tym dniu mi nie dopisywała więc zbyt wiele nie kupiłam, ale zawsze coś...


   O Rimmell Wake Me Up nie będę się rozpisywać, bo stało by się już to nudne. Niska cena przebiła tą ryneczkową więc grzechem byłoby nie skorzystać i nie uzupełnić zapasów.

MAYBELLINE/ COLOR TATOO 24/ Turquoise Forever - Bardzo lubię kremowe cienie, i nie gardzę tymi z Maybelline, ze względu na ich naprawdę dobrą jakość. dlatego z przyjemnością wybrałam kolejny do kolekcji. Tym razem postawiłam na żywszy kolor, bo jak wspominałam wcześniej makijaże w kolorach tęczy uwielbiam. Moim marzeniem jest posiadanie wszystkich kolorów z kolekcji Color Tatoo, również tych nie pojawiających się w polskich drogeriach, ale to będzie wymagało jednak trochę czasu.



BOURJOIS / ROUGE EDITION VELVET/ 06 Pink Pong - Tyle słyszałam dobrego o tych pomadkach, że z niecierpliwością czekałam na jakąś promocję zacierając rączki. I w końcu jest. Przyznam szczerze, że nie szaleję za makijażem ust, maluję je od wielkiego święta, dlatego kosmetyki przeznaczone do tej części ciała nie są moim Must Have. W tym przypadku jest jednak troszkę inaczej, ponieważ pochlebne opinie i zachęcenie w kwestii braku "kleistości" tego produktu mocno mnie zainteresowały. Oczywiście nie omieszkałam po nabyciu od razu jej użyć, i już wiem, że będzie to moja ulubiona pomadka.


INGLOT/ LOOSE POWDER/ 04 - Brakowało mi zwykłego typowego pudru sypkiego z delikatnym kolorkiem. Padło na Inglot, głownie ze względu na jakość. Nigdy nie zawiodłam się w tej kwestii, dlatego nie kombinowałam z innymi firmami. W swojej kolekcji mam kilka pudrów w kamieniu, jeden sypki - transparentny do uzyskiwania długotrwałego matu. ale używam go tylko w strefie T, więc Inglocik na pewno się przyda.


   Mam mieszane uczucia w związku z tymi zakupami, z jednej strony zawartość mojego portfela zmniejszyła się o jakieś 200 zł co wcale radosne nie jest, z drugiej, kupno każdego z kosmetyków wywoływało na mojej twarzy coraz większy uśmiech. Ale co zrobić, każdy zakup wiąże się z wydaniem pieniędzy i nic na to nie poradzimy, więc nie ma co ubolewać.

Czekam na Wasze komentarze, czy macie w swojej kolekcji w/w kosmetyki, i jakie są Wasze opinie na ich temat.

Pozdrawiam,
Monika :)

środa, 29 października 2014

ODDAM W DOBRE RĘCE.../Bioliq, krem nawilżający pod oczy 25+

   Tak ja wspominałam w poprzednim poście, do oddania mam produkt, który znalazłam w paczce "Be Beauty", który wypróbowałam i okazał się niezły ale na mojej półce siedzą jeszcze 3 kremy/żele pod oczy więc ten jest mi zbędny.
   Do oddania mam BIOLIQ, Krem Nawilżający Pod Oczy 25+, o jego właściwościach możecie przeczytać krótką notkę tutaj.


   Aby dostać produkt należy prawidłowo wypełnić formularz zgłoszenia i umieścić go w komentarzach pod tym postem.
 
FORMULARZ ZGŁOSZENIOWY:
Obserwuję bloga jako: (warunek konieczny)
Chcę dostać Bioliq, krem pod oczy ponieważ: (warunek konieczny)
Adres Twojego maila lub adres Twojego bloga: (potrzebny do identyfikacji)

  Swoje komentarze możecie umieszczać do dnia 9 listopada 2014.

Zwycięzcą będzie osoba wybrana przeze mnie losowo.

Powodzenia...
Monika :)

MOJE PIERWSZE "BE GLOSSY" :)




   Już od dawna nosiłam się z zamiarem wypróbowania tajemniczych pudełek, z których każde jest niespodzianką. Ciekawość , co to? z czym to się je i jak to wygląda? zżerała mnie od wewnątrz i w końcu zdecydowałam się na "Be Glossy".
   Wizyta kuriera miała miejsce jakiś czas temu, ale niestety brak czasu nie pozwalał mi na podzielenie się z Wami moją radością wynikającą z faktu dostarczenia jej do mojego domu.
Bardzo proste, a zarazem estetyczne opakowanie w kolorze jasnego różu jeszcze bardziej zachęciło mnie do szybkiego otwarcia i cieszenia się jego zawartością.


Październikowe "Be Glossy" zawiera sześć produktów przeznaczonych do pielęgnacji ciała i zatytułowany jest " Zrelaksuj się!" Wydaje się to bardzo przemyślanym wyborem, głownie ze względu na fakt zbliżającej się wielkimi krokami zimy. Uwielbiam kolorówkę, ale oczywiście nie gardzę pielęgnacją więc nie narzekam...



Przejdźmy więc do szczegółów:
1. AUSSIE , 3 Minute Miracle Reconstructor - Intensywna odżywka do włosów zniszczonych z ekstraktem z melisy australijskiej.
   Pierwszy raz spotykam się z tym produktem więc nie znam jego działania, jednak wiem jedno, straszliwie przeszkadza mi jego zapach, niby melisa australijska a ja tu ewidentnie czuje zapach winogrona, którego nie cierpię w kosmetykach.


2. SANASE CHOCOLATERAPIA - Delikatny peeleing enzymatyczny , który dostarcza skórze tlen oraz nadaje jej gładkość i miękkość.
   Również tego produktu nie miałam przyjemności używać. Nie wiem czego mam się spodziewać, ogarnia mnie lekki strach przed hasłem "enzymatyczny", ale będę twarda, i wypróbuję.


3. ORIENTANA, Balsam Do Ciała w Kostce, Jaśmin i Zielona Herbata - 100% naturalny balsam do ciała w formie stałej stworzony z maseł i olejów roślinnych. Skóra po masażu balsamem jest niesamowicie gładka i pachnąca.
   Ot taki wynalazek, ale przy moim lenistwie i braku zamiłowania do czynności nasmarowywania się balsamami może się sprawdzić.


4. CZTERY PORY ROKU, Odżywka 5 w 1 do skórek i paznokci- Skutecznie regeneruje słabe i zniszczone paznokcie oraz skórki wokół nich. Innowacyjna formuła z kompleksem 5 naturalnych olejków wzmacnia i uelastycznia płytkę paznokcia, chroniąc ją przed łamaniem i rozdwajaniem.
   Ciekawi mnie jej działanie, bo od kilku miesięcy próbuję odżywić swoje paznokcie w jakikolwiek sposób używając różnych specyfików. Aktualnie najbardziej przytłaczają mnie moje skórki, które z uporem maniaka wycinam zamiast odsuwać,i chciałabym żeby nie były aż tak twarde i nabrały elastyczności.Zobaczymy...


 5. BIOLIQ, Krem Nawilżający Pod Oczy 25+ - Intensywnie nawilża delikatną skórę wokół oczu, wspomaga regenerację naskórka oraz zmniejsza opuchliznę i cienie pod oczami. dodatkowo opóźnia powstawanie pierwszych zmarszczek.

   Był to mój pierwszy krem pod oczy, którego używałam. Nie powiem, byłam z jego działania całkiem zadowolona jednak moja przygoda z poszukiwaniem czegoś WOW jeszcze się nie skończyła dlatego już dziś spodziewajcie się postu, w którym będę  chciała oddać ten produkt w dobre ręce.


6.  DERMO PHARMA SKIN REPAIR EXPERT, Maska Kompres 4D - Rewolucyjna maska nasączona aktywnymi składnikami, która idealnie dopasowuje się do kształtu twarzy. Równomiernie rozprowadza skoncentrowaną formułę oraz skutecznie działa w kierunku wnętrza skóry.
   Ciekawa jestem, z przyjemnością wypróbuję...
 

 Do zestawu dołączona została również książeczka reklamowa z próbeczkami firmy POSE ORGANICS - Krem do twarzy wygładzający zmarszczki 40+, Krem do twarzy poprawiający strukturę skóry 30+ oraz ochronny krem do twarzy. Niestety nie zobaczycie ich na zdjęciach, ponieważ moja niefrasobliwość i skleroza wpłynęły na brak ich wykonania.

Z pudełeczka "Be Glossy" jestem bardzo zadowolona, już nie mogę doczekać się wypróbowania tych wszystkich dobroci. A Wy czekajcie na recenzję w/w produktów.
Czekam na Wasze komentarze, czy miałyście już styczność z tymi kosmetykami? Jakie są Wasze odczucia, co jest warte uwagi, co kompletnie się nie sprawdziło.

Pozdrawiam, Monika :)

wtorek, 28 października 2014

DENKO pażdziernika

   Miało być o czym innym, ale nastąpiła szybka zmiana decyzji z uwagi na brak czasu. W związku z tym oczekujcie niebawem niespodzianki...
   Dziś mój debiut w kwestii denkowej, będzie minimum z kolorówki i troszkę więcej z pielęgnacji, no.. powiedzmy, że z pielęgnacji. Wśród nich są w przewadze ulubieńcy, ale trafił sie też jeden straszny bubloch, ale o tym później.


 RIMMEL WAKE ME UP - informacje i moją opinię na temat tego podkładu możecie znaleźć tutaj, Ci co czytali, wiedzą, że kocham i obiecuję dozgonną przyjaźń z tym produktem

LUMI MAGIQUE, LOREAL, Korektor rozświetlający- to obok wyżej wymienionego i tuszu Essence, kosmetyk, z którym raczej się nie rozstaję. Bardzo lubię jego krycie i rozświetlenie, które są w moim odczuciu bardzo naturalne bez większej przesadności. No i ten pędzelek, który umożliwia wydobycie produktu w takiej ilości jaka mi się tylko podoba. Wspomnieć jeszcze tylko muszę o niewiarygodnej wydajności. Ten, który widzicie na zdjęciu starczył mi na prawie dwa miesiące przy codziennym używaniu.


BE BEAUTY, Zmywacz do paznokci (Biedronka) - ten akurat jest z lanoliną i gliceryną, ale nie ma to większego znaczenia, ponieważ biorę z półki ten, który szybciej wpadnie mi do ręki. Najbardziej lubię w nim pompkę, dzięki której używanie produktu jest bardzo wygodne. Bardzo dobrze usuwa lakier z płytki paznokcia, nie niszcząc go przy tym. Ma całkiem fajny zapach, nie walący po nosie acetonowym smrodem.


GARNIER, Płyn micelarny - Mój nieodłączny kompan od wielu miesięcy w codziennym demakijażu i pielęgnacji. Jeszcze rok tenu nie wyobrażałam sobie, że zmienię kiedykolwiek płym micelarny Bourgois, jednak pozytywne recenzje na temat Garniera i porównanie go do sławetnej Biodermy spowodowały, że postanowiłam go wypróbować. Szczerze powiedziawszy w kwestii jakiś cudownych efektów nie widzę żadnej różnicy. Dla mnie w płynie micelarnym najważniejsza jest skuteczność usuwania makijażu i duża wydajność. Obie te właściwości tutaj w stu procentach mnie satysfakcjonują, więc używam namiętnie i z wielką przyjemnością.


VENUS, delikatny żel do higieny intymnej - być może sporo z Was podniesie ręce do nieba, krzycząc "Gwałtu rety!!!",ale ja Wam powiem, że mi ten żel naprawdę odpowiada. Żadnych podrażnień, świądu nie powoduje, było to moje kolejne opakowanie i niestety z powodu wycofania go z Rossmanna (do którego mam najbliżej) musiałam zakupić coś innego. Jeżeli chodzi o Lactacyd, ani trochę mi nie odpowiada, robiłam do niego kilka podejść i za każdym razem wracałam do Venus. Dajcie znać jeśli wiecie gdzie mogę go dostać, bo całkiem się z nim polubiłam.


FRESH JUICE, Kremowy żel pod prysznic - Przyjemny żel pod prysznic, o bardzo ładnym zapachu mandarynki i dzikiego imbiru. Kupiłam go z czystej ciekawości, szukając czegoś nowego i niedrogiego. Wcale się nie zawiodłam. Bardzo przyjemny w użyciu, no i mega wydajny. Już kropelka żelu wystarczyła aby umyć całe ciało. Co ważne, to chyba pierwszy żel, który nie wysuszał. Skóra była przez cały dzień nawilżona pomimo braku nałożenia balsamu.



LE PETIT MARSEILAIS, Mandarynka i Limonka - nie rozumiem fenomenu tych żeli. Oczywiście zachęcona cudownymi reklamami i pochlebnymi opiniami czytanymi przy okazji skusiłam się i zakupiłam. Jednak formuła kompletnie mnie nie przekonała. Żel się słabo pienił, przez co wyciskałam jego ogromne ilości, i suma sumarum skończył się szybciej niż zaczął. Nie zauważyłam również nadzwyczajnego nawilżenia. O ile wiem niektóre z tych żeli mają kremową konsystencję i może one są wydajniejsze. Ten jednak kremowy nie był, ale wybrałam go ze względu na zapach, który był najmniej męczący.


   Tak właśnie prezentują się moje zużycia w obecnym miesiącu. Ciekawa jestem czy Wy używałyście powyższych produktów i czy macie podobne zdanie do mojego na ich temat.
Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam, Monika :)