piątek, 13 marca 2015

LUBIANE Z NIELUBIANYCH/ KOSMETYKI DO UST #2

   Od trzech tygodni borykam się z choróbskiem, które uczepiło się mnie jak rzep psiego ogona i na moje nieszczęście nie chce mnie opuścić. Moja dyspozycja jest na bardzo niskim poziomie dlatego musicie mi wybaczyć być może nie do końca logiczny tekst.
    Dziś część druga traktująca o kolorowych kosmetykach do ust, które są jak do tej pory w dalszym ciągu niedocenionymi przeze mnie. Zaczynam się jednak coraz bardziej przekonywać i coraz częsciej używać tych, które rzeczywiście mi się sprawdziły i nie wyrządzają aż tak dużej krzywdy w moim odczuwaniu i komforcie.


   GOLDEN ROSE VELVET MATTE LIPSTICK  to "matowa pomadka do ust tworząca aksamitne wykończenie. Wysoka zawartość pigmentów oraz długotrwała formuła sprawia, że pomadka długo utrzymuje się na ustach. Idealnie się rozprowadza, a dzięki zawartości składników nawilżających oraz wit. E dodatkowo odżywia i nawilża usta."
    Jeżeli chodzi o pomadki, błyszczyki i farbki do ust zawsze, ale to zawsze sugeruję się opiniami blogerek. wyłapuje to co mnie interesuje i chyba dzięki temu trafiam w samo sedno. Tym razem również tak było. Do stoiska  Golden Rose podeszłam pewna swojego wyboru, spędzając dłuższą chwilę jedynie na wyborze koloru.
   Nie ma co gadać, Velvet Matte trafiła w mój gust już od pierwszego użycia.
   Po pierwsze, pozytywne zaskoczenie wywołała we mnie konsystencja lub jak kto woli aplikacja. Pomimo swojej matowości, pomadka nie jest "tępa". Nakłada się całkiem gładko i łatwo. Nie wysusza również ust, co mogłoby kojarzyć się z tego typu produktami. Nie czuję również typowego uczucia "ściągnięcia", usta przez długi czas utrzymują naturalny stopień nawilżenia co daje dość duży komfort, szczególnie w moim przypadku - osoby, która nie koniecznie lubi czuć, że ma coś na ustach.
   Pigmentacji Velvet Matt nie mam nic do zarzucenia, kolory są mocno napigmentowane, dodatkowo całkiem długo utrzymują się na ustach. Po dłuższym czasie noszenia usta stają się nieco bardziej suche, lecz mi to nie przeszkadza, raczej jestem do tego przyzwyczajona w wersji naturalnej...


   W kwestii kolorów, jako pierwszy zakupiłam numer 14. Nie do końca byłam do niego przekonana, ale jakoś tak patrzył na mnie swoimi niewidzialnymi oczkami. I wiecie co...trafiłam w samo sedno. Idealny kolor przygaszonej śliwki, być może z mała domieszką maliny. No cudo. Jest bardzo neutralna, pasuje zarówno do mocniejszych makijaży jak i tych bardziej naturalnych.
   Dwa następne to 03 i 26 - hmm, tutaj mam mały problem, z tymi kolorami kompetnie nie trafiłam. Moja skóra szczególnie w świetle dziennym przy tych kolorach robi się mega blada, i jakoś tak mam wrażenie, że wyglądam jakbym dopiero zaczynała przygodę z makijażem. Zdecydowanie za jasne i słabo naturalne, chociaż miały pełnić właśnie taką funkcję. O ile 03 da się jeszcze przeżyć, bo można całkiem nieźle wystopniować kolor, o tyle z 26 kompletnie nie da się nic zrobić. Dla mnie to taka typowa pomarańczowa apricota dla starszej pani - zupełnie inna na ustach niż w opakowaniu. Nie poddam się oczywiście tak szybko, będę kombinowała- może z pędzelkiem, choć to dla mnie kolejny stopień wtajemniczenia w kwestii makijażu ust.




   Sumując- bardzo fajne pomadki w całkiem niskiej cenie, bo jedynie 10,90. Chyba mówiłam Wam, że uwielbiam maty w każdej postaci. Nie tylko na powiekach, ale też na ustach, właśnie uświadomiłam to sobie dzięki Golden Rose. Cóż, czeka mnie dalsze poszukiwanie idealnych kolorów dla mnie, mam nadzieję, że uda mi się wkrótce osiągną perfekcję i pomadka będzie towarzyszyła przy każdej okazji zajmując specjalne miejsce w mojej torebce...

   Czekam na Wasze komentarze, czy podobnie jak ja uwiebiacie Velvet Matte, i czy miałyście podobne felerne doświadczenia z numerkiem "26".

Pozdrawiam,
Monika :)

piątek, 20 lutego 2015

LUTOWE NOWOŚCI/ KOLORÓWKA

   Długo zbierałam się aby uzupełnić zapasy w mojej "kosmetyczce", jakoś ciężko było mi podjąć decyzję czego tak naprawdę chcę, ale po długich poszukiwaniach udało się. Tym razem padło na sklep kosmetykomania.pl, który jako jedyny na tamten moment był w stanie spełnić moje wszystkie zachcianki, no, prawie wszystkie.


   Jak się można było spodziewać największą część stanowią produkty Make Up Revolution, i są to w przewadze cienie, mniej istotne czy są one pojedyncze czy w palecie. Moja obsesja nie wybiera...
Szukam również bazy idealnej ale w rozsądnej cenie. No i w końcu wymarzona Mary Lou...



   MAKE UP REVOLUTION FLAWLESS/ PALETA CIENI

   Paleta posiada 32 mocno napigmentowane cienie- matowe, satynowe a także perłowe. Zależało mi na kupnie palety, która była by trochę bardziej wzbogacona kolorystycznie, ale pozostająca w dość naturalnej tonacji. FLAWLESS taka właśnie jest. Każdy z odcieni trafia idealnie w moje gusta i sprawia, że moja wyobraźnia zaczyna działać. Aż chce się stanąć przed lustrem i coś "zmalować".
W zestawie paletki znajduje się duże lusterko oraz pacynka, która oczywiście idzie na dno szuflady.


   MAKE UP REVOLUTION ESSENTIAL MATTES/ PALETA CIENI


   Ze wszystkich możliwych cieni, maty zajmują szczególne miejsce w moim sercu. Mam wrażenie, że moje oko najlepiej w nich wygląda. Kiedy zrobiłam porządek z cieniami , które jak się okazało zaczęły mnie uczulać a uzupełniłam braki w nowe palety, okazało się, że matów w nich w zasadzie nie ma. Zatęskniłam, i wybrałam podstawową wersję od Make Up Revolution. Do wyboru miałam Essential Mattes i Essential Mattes 2, jednak ta pierwsza bardziej podbiła moje serce. Paletka zawiera 12 czysto matowych cieni w stonowanej kolorystyce. Na pierwszy rzut oka cienie są dobrze napigmentowane i mam nadzieję, że się na nich nie zawiodę.


   MAKE UP REVOLUTION MONO EYESHADOW BASE!/POJEDYNCZY CIEŃ
    DO POWIEK

   Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że niekiedy nie do końca jestem świadoma tego co robię. Wybierając powyższy produkt sugerowałam się chęcią posiadania beżowego cienia, który mogłabym zastosować pod łuk brwiowy. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam niezwykle napigmentowany ale również perłowy kolor beżu w opakowaniu. Nie mówię, że cień jest zły, ale przyznam... nie o to mi chodziło. Cień oczywiście nie pójdzie w odstawkę,wykorzystam go chociażby do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka.


   I HEART MAKE UP EYE PRIMER/ MATOWA BAZA PO CIENIE

   Poszukując idealnej bazy pod cienie pokusiłam się o kupno właśnie tej, głównie ze względu na cenę. 14, 90 to naprawdę nie dużo biorąc pod uwagę fakt, że marka cieszy się dobrą sławą, i każdy z ich kosmetyków jest dobrej jakości. Jednak z moją bazą jest coś nie tak. Nie mówię tu jednak o działaniu, a o jej wyglądzie. Mam wrażenie jakby była rozwarstwiona, ale być może tak ma być. Zaraz po otwarciu wyleciała przezroczysta ciecz a dopiero chwilę później pojawił się rozmyty kolor.
Po wstrząśnięciu, owszem, jest trochę lepiej, baza ma jednolity kolor, ale w dalszym ciągu coś mi nie pasuje. Napiszcie mi proszę, jeśli miałyście do czynienia już z tą bazą czy macie takie same odczucia, bo nie wiem czy jest sens składania reklamacji. Ogólnie baza przyjemnie aksamitna w dotyku i całkiem skuteczna. Coś tu jednak nie gra...


   MeMeMe DEW POTS CORAL BLOSSOM/ BAZA, CIEŃ, EYELINER DO POWIEK 3W1

   Tutaj, głownie skupiłam się na bazie, chociaż na chwilę obecną nie sądzę, żebym właśnie w takim celu wykorzystywała ten produkt. Zapewne posłuży mi on jako cień do powiek, rzadziej jako baza pod jasne perłowe kolory. Nie wyobrażam sobie go jako eyeliner, na pewno nie ten kolor. Podoba mi się delikatna, aksamitna konsystencja oraz intensywna pigmentacja, zważywszy na fakt, że jest to dość jasny kolor. Myślę, że z Dew Pots bardzo się polubię i wkrótce moje czeluście szufladowe zapełnią jego bracia w innych kolorach.


   THE BALM MARY LOU MANIZER/ ROZŚWIETLACZ

   No wreszcie! Zbierałam się już długo, i nigdy nie było odpowiedniej okazji. Nie będę się rozpisywać o wspaniałości tego produktu, bo chyba w świecie blogowym temat ten został już wyczerpany. Ja osobiście cieszę się przeogromnie, że w końcu stałam się posiadaczką tego sławetnego rozświetlacza i nie mogę doczekać się pierwszego jego użycia.

Jak widzicie, zakupy dość rozsądne w rozsądnej cenie. Nieco martwi mnie tylko ta baza, która mam nadzieję, nie jest trefna. Napiszcie mi koniecznie czy jest sens jej reklamacji, czy może Wy miałyście podobną sytuację przy pierwszej aplikacji? Nie cierpię reklamować produktów, dlatego wolałabym to ominąć i liczę na to, że powiecie mi, że to normalne.

Pozdrawiam,
Monika :)

poniedziałek, 9 lutego 2015

LUBIANE Z NIELUBIANYCH/ KOSMETYKI DO UST #1

   Jak już może wiecie, nie jestem fanką produktów przeznaczonych do ust. Nigdy nie lubiłam smarowideł typu pomadka, tym bardziej błyszczyk. Strasznie irytuje mnie to uczucie oblepienia warg, i naprawdę wolę swoje usta w wersji naturalnej. Jednak w ostatnim czasie na rynku pojawiło się kilku takich, którzy pomimo mojej nienawiści, skradli moje serce. Serię tych postów kieruję głównie do dziewczyn, które podobnie jak ja nie przepadają za oblepiaczami, ale chęć podkreślenia ust przy każdorazowym wykonywaniu makijażu nie daje im spokoju.


   LUXURY RICH COLOR LIPGLOSS - GOLDEN ROSE to nowa seria ekskluzywnych błyszczyków Luxury Rich Color Lipgloss zapewnia wysoki połysk oraz pełne pokrycie ust kolorem przez wiele godzin. Intensywny kolor błyszczyka w połączeniu z formułą wygładzającą, nadającą połysk oraz nawilżającą zapewni uczucie komfortu i luksusu na ustach. Dwustronny, elastyczny aplikator umożliwia łatwą i precyzyjną aplikację, pokrywając usta głębokim, nasyconym kolorem, dodatkowo nie sklejając ich.

  Błyszczyk zamknięty jest w nietypowym, dość oryginalnym, płaskim opakowaniu. Zdecydowanie Golden Rose trafiło w moje gusta "ubierając" produkt w taki właśnie sposób. Dzięki temu kosmetyk można bardzo łatwo spakować do malutkiej torebki czy kieszeni np. spodni. Błyszczyk posiada wydawało by się standardowy aplikator. A jednak nie, aplikator fakt, jest typową gąbeczką znaną z błyszczyków różnej maści, ale w tym przypadku jest ona płaska, co w moim odczuciu zapewnia możliwość nabrania odpowiedniej ilości produktu, oraz wygodniejszej jego aplikacji.


    Konsystencja Luxury Rich Color w swojej formie jest dość niebanalna. Zapewne nie jest ona typową dla standardowych błyszczyków. Przypomina bardziej płynną pomadkę, aniżeli kleisty błyszczyk do którego mimowolnie przyklejają się włosiska. To kolejna kwestia, która przemawia za tym, aby w mojej kosmetyczce nie było tego typu produktów. Jeżeli chodzi o Golden Rose, problem nie jest aż tak upierdliwy. Również pigmentacja przypomina bardziej pomadkę niż błyszczyk. Jest naprawdę mocna, a gęstość produktu pozwala na dowolne stopniowanie koloru.

   Błyszczyk stosunkowo długo utrzymuje się na ustach jak na produkt nie posiadający w nazwie słowa "długotrwały". Dość łatwo się nakłada, ale koniecznie przy użyciu lusterka zważywszy na fakt, że jest mocno gęsty. Bardzo ładnie "schodzi" z koloru, równomiernie i naturalnie, nie pozostawiając brzydkich plam.

   Ja posiadam dwa kolory. Nudziakowy, bardzo delikatny róż, o numerze 17, który zdecydowanie jest moim faworytem i kompanem na co dzień, oraz klasyczną czerwień z numerem 11, przeznaczoną na specjalne okazje. Z obu kolorów jestem bardzo zadowolona. Fakt, do perfekcji aplikacji jeszcze długa droga, szczególnie czerwieni, ale robię postępy.




   Za cenę 19,90 mocno polecam, szczególnie tym dziewczynom, które nie kochają zbyt mocno produktów do ust. Nie taki diabeł straszny...jak to się zwykło mawiać. Nawet z tych nielubianych można wybrać perełki, które pokochamy. Wystarczy trochę cierpliwości, zainteresowania i chęci.

Napiszcie mi czy miałyście już kontakt z Luxury Rich Color Lipgloss, i jakie macie na na jego temat zdanie. Podzielacie moją fascynację?

Pozdrawiam,
Monika :)

niedziela, 8 lutego 2015

HIMALAYA HERBALS/ OCZYSZCZAJĄCY ŻEL DO MYCIA TWARZY

   Moja przygoda z żelami do mycia twarzy nie trwa zbyt długo. Jeszcze do niedawna, oczyszczanie mojej skóry polegało głównie na zmyciu makijażu micelem, domyciem wodą kranową, ewentualnym użyciem toniku. W zasadzie już od pierwszego spotkania z żelem, byłam pewna, że jest to kosmetyk niezbędny w codziennej pielęgnacji. Jednym słowem- zrewolucjonizował moje myślenie dotyczące właśnie wspomnianej pielęgnacji.Aktualnie i wciąż jestem na etapie poszukiwania idealnego i takiego, który spełnił by moje oczekiwania. A czy znalazłam...przekonajcie się same.


   Himalaya Herbals Face Wash to zdaniem producenta żel przeznaczony do codziennej pielęgnacji twarzy niezawierający mydła. Delikatnie myje, odżywia, nawilża skórę, usuwa nadmiar wydzielanego przez nią sebum. W przeciwieństwie do mydła nie wysusza skóry i nie powoduje nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. Miodla indyjska - neem - znana ze swoich właściwości antybakteryjnych, w połączeniu z kurkumą, skutecznie przeciwdziała trądzikowi i wypryskom, pozostawiając skórę czystą, miękką i świeżą. 
  150 ml żelu zamknięte jest w plastikowej tubie z typowym dla tub zamknięciem. Szata graficzna mocno kusząca swoim wyglądem ze sklepowej półki, bardzo estetyczna,sprawiająca wrażenie jakby w środku zamknięty był bardzo naturalny produkt.
   Produkt ma postać zielonego, mocno "glutowatego" żelu o dość neutralnym zapachu, lekko przypominającym tzw. apteczny swądek. Niestety podczas użycia słabo się pieni, ale mimo to jest całkiem wydajny.
   

A tutaj przedstawiam Wam "spieniony" produkt



Z duża przykrością muszę stwierdzić, że żel Himalaya w moim przypadku nie sprawdził się. Jestem naprawdę rozczarowana tym produktem. Nazwa, profesjonalne opakowanie oraz dość wysoka cena sugerowały mi dość dobrą jakość i moje wymagania być może urosły. 
W czym rzecz? Otóż, w zasadzie jedynym a zarazem podstawowym mankamentem żelu jest jego skuteczność. Uważam, że kosmetyk przeznaczony do mycia, powinien spełniać chociaż tą funkcję. Jednak niestety... Po umyciu twarzy z pomocą Himalaya moja skóra twarzy jest nie do końca oczyszczona. Widzę to za każdym razem, kiedy przemywam twarz tonikiem. Aby nie rzucać słów na wiatr, postanowiłam pokazać Wam jak to wygląda...





   I jak? Nie świadczy to chyba zbyt dobrze o produkcie. Ja wiem, że czasami człowiek nie jest zbyt dokładny i omija pewne miejsca, ale pomimo mojego małego doświadczenia z żelami do mycia twarzy jakieś porównanie mam. I nie jet to również jednorazowe, taka sytuacja zdarza się u mnie przynajmniej raz dziennie.
    Nie zauważyłam również żadnych innych jego właściwości lepszych czy gorszych w stosunku do mojej skóry. Jest bardzo podobnie do stanu sprzed użycia. Nie pojawia się większa ilość wyprysków, ale nie widzę też poprawy w wyglądzie. W działaniu pielęgnacyjnym taki ot sobie żel, nie robiący krzywdy.

  Na całe szczęście z żelem Himalaya powoli zaczynam się żegnać. Jest on dla mnie wielkim rozczarowaniem i już nie mogę doczekać się, aż zamienię go na inny. 

   Ciekawa jestem czy Wy miałyście do czynienia z żelem Himalaya, i czy macie podobne odczucia jak ja? 

Pozdrawiam,
Monika :)

sobota, 7 lutego 2015

STYCZNIOWE ZUŻYCIA

   Nie jestem konsekwentna, i zdaję sobie z tego sprawę. Nie chciałabym żeby mój blog opierał się jedynie na denkach i ulubieńcach, chociaż powoli zaczynam zauważać, że zmierza to właśnie w tym kierunku. Biorę się jednak za fraki i przerywam to złe przyzwyczajenie. Jeszcze dzisiaj, aby tradycji stało się za dość poznacie moje zużycia, ale już za chwilę pojawi się post typowo recenzyjny. Przejdźmy jednak do rzeczy.


   Jak zwykle dużo pielęgnacji i tym razem trzy produkty z kolorówki zagościły w moim "koszyku odrzutowym". Wśród nich kilku ulubieńców ale i totalne niewypały. Jeszcze szybka legenda, i zaczynamy:
  •  Bardzo dobry produkt, wart zakupienia, na pewno do niego wrócę
  • Całkiem niezły, lecz nie rewelacyjny, być może kiedyś go jeszcze zakupię
  •  Nie spełnił moich oczekiwać, nie wrócę do tego produktu



   CORINE DE FARME/ CRANBERRY/ ŻEL POD PRYSZNIC  

 Całkiem przyjemny żel pod prysznic, który zadziwił mnie swoim działaniem. Po kosmetykach typowo myjących raczej nie spodziewam się nadzwyczajnych właściwości, pomimo częstych zapewnień producenta. Podczas używania tego żelu moja skóra stała się bardziej nawilżona, choć na opakowaniu nie ma o żadnym nawilżeniu mowy. Naprawdę ciekawy produkt, wart uwagi, na pewno kupię go kolejny raz, może w innej wersji zapachowej...


   FRUCTIS COLOR RESIST/ ODZYWKA WZMACNIAJĄCA

   Zdecydowanie nie jest to już mój faworyt. Był czas kiedy bardzo lubiłyśmy się z tą odżywką, ale od jakiegoś czasu mocno obciąża moje włosy, dzięki czemu już następnego dnia nadają się do ponownego umycia. W ostatnim czasie odżywka służyła mi jako ułatwiacz golenia, nie stosowałam jej do włosów. Jak możecie się domyślać, produkt nie zagości już w moim domu, nie wrócę do niego. 

   L'OREAL PREFERENCE/ ODŻYWKA UPIĘKSZAJĄCA KOLOR

   Podczas każdorazowego farbowania włosów ogromnie się cieszę, że przez najbliższy okres po zabiegu będę mogła używać właśnie tej odżywki. Bardzo lubię swoje włosy po jej użyciu. I nie chodzi tu o dłuższe utrzymanie koloru, a o to w jakiej kondycji są moje włosy. Gładkie, miłe, miękkie w dotyku. W związku z tym, że używam farby Preference, a odżywka zawsze dołączona jest do farby, kupię produkt ponownie bez większego zastanowienia.


    NIVEA SENSITIVE 3W1  /PŁYN MICELARNY 

   Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jest baaaardzo sensitive. Nie dawał sobie rady nawet z delikatnym makijażem oka, a co dopiero powiedzieć o czymś mocniejszym. No niestety...tak jak lubię firmę Nivea, tak tutaj nie postarali się. Płyn dostałam w Glossy Box, więc dużej straty nie ma. Przetestowałam , wyrobiłam sobie opinię, nie kupię ponownie.

   ZIAJA/ KREM DO RĄK DO SKÓRY SUCHEJ, ZNISZCZONEJ

   Odkryty po czasie, idealnie spełniał moje oczekiwania. Bardzo dobrze nawilża skórę rąk, cudownie regeneruje, jednym słowem Ziaja jak zwykle daje radę. Obszerniejszą recenzję na temat tego kremu możecie zobaczyć TUTAJ. Jeśli będę miała okazję, na pewno wrócę do niego.

   BIELENDA OGÓREK I LIMONKA/KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ

   Jak do tej pory jeden z lepszych kremów jakie używałam. Od dziennego kremu wymagam, aby dobrze nawilżał przy jednoczesnym matowieniu mojej mieszanej cery. I taki właśnie jest ogórek z limonką. Zdaję sobie sprawę, że nie jest on niebywale cudowny, ale na miarę swojej ceny spełnia moje oczekiwania.  Być może wrócę jeszcze do tego produktu, na razie jestem w fazie testowania innego. 

   GARNIER HYDRA ADAPT / KREM DO CERY MIESZANEJ I TŁUSTEJ (PRÓBKA)

Jak to dobrze, że to tylko próbka. Strasznie dziwny jest ten krem. Podczas nakładania na twarz mam wrażenie jakby moje pory rozszerzały się ze zdwojoną siłą, nie mówię oczywiście, że tak jest, ale uczucie pod palcami jest naprawdę dziwne. Nie wiem też do końca o co tutaj w tym wszystkim chodzi i czy to odczucie, rzeczywiście wychodzi ze skóry czy może jednak konsystencja i struktura samego kremu tworzy taki efekt pod palcami. No naprawdę straszne... Nie kupię.


    L'OREAL INFALLIBLE 24H/ DŁUGOTRWAŁY PODKŁAD ZERO KOMPROMISÓW

   Ufff, nareszcie zakończyłam używanie tego niezwykle dziwnego podkładu. Nie do końca wiem co mam o nim myśleć. Podkład sam w sobie zły nie jest, całkiem dobrze się nakłada, nie pozostawia plam, cera wygląda dość naturalnie i w zasadzie nie było by się do czego przyczepić gdyby nie to, że podkład oksyduje. Zmienia kolor na przynajmniej jeden ton ciemniejszy. Nie zrobił na mnie większego wrażenia, dlatego nie zakupię go ponownie.

   ASTOR PERFECT STAY FOUNDATION 24H

   Jedno z moich odkryć zeszłego roku. Podkład, który przypasował mi niezmiernie mocno, wykruszając z szeregów mojej kosmetyczki Wake Me Up Rimmela. Uwielbiam Astora i nie wyobrażam już sobie codziennego makijażu bez niego. Już zakupiłam nowe opakowanie, więc wracać będę do niego z przyjemnością. Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.

   OCEANIC LONG 4 LASHES/ SERUM PRZYSPIESZAJĄCE WZROST RZĘS

   Po czterech miesiącach codziennego stosowania, z pełną odpowiedzialnością jestem w stanie stwierdzić, że Long 4 Lashes daje radę. Aktualnie jestem na etapie mocnego lubienia serum, bo różnie to z naszą przyjaźnią bywa. Moje rzęsy są naprawdę dłuuugie. Wkrótce chciałabym się z Wami podzielić moim zafascynowaniem tą odżywką, łącznie z pokazaniem jak wyglądają aktualnie moje rzęsy, a jak wyglądały przed stosowaniem. Ale wracając do sedna sprawy, kolejne opakowanie Serum już stoi na mojej półce.


   RIMMEL STAY MATTE 

Absolutny Must Have w mojej kosmetyczce. Nie używam go codziennie, ale często się przydaje. Jego optymalne matowienie idealnie odpowiada moim wymaganiom. Na pewno kupię go ponownie.

   I to by było na tyle. Całkiem sporo tych produktów nadających się do ponownego kupienia. Ale to cieszy.
 
   Napiszcie mi czy Wy używałyście wymienionych przeze mnie produktów i czy macie podobne odczucia i opinie do moich. Czekam na Wasze komentarze.

 Pozdrawiam,
Monika :)