środa, 29 października 2014

ODDAM W DOBRE RĘCE.../Bioliq, krem nawilżający pod oczy 25+

   Tak ja wspominałam w poprzednim poście, do oddania mam produkt, który znalazłam w paczce "Be Beauty", który wypróbowałam i okazał się niezły ale na mojej półce siedzą jeszcze 3 kremy/żele pod oczy więc ten jest mi zbędny.
   Do oddania mam BIOLIQ, Krem Nawilżający Pod Oczy 25+, o jego właściwościach możecie przeczytać krótką notkę tutaj.


   Aby dostać produkt należy prawidłowo wypełnić formularz zgłoszenia i umieścić go w komentarzach pod tym postem.
 
FORMULARZ ZGŁOSZENIOWY:
Obserwuję bloga jako: (warunek konieczny)
Chcę dostać Bioliq, krem pod oczy ponieważ: (warunek konieczny)
Adres Twojego maila lub adres Twojego bloga: (potrzebny do identyfikacji)

  Swoje komentarze możecie umieszczać do dnia 9 listopada 2014.

Zwycięzcą będzie osoba wybrana przeze mnie losowo.

Powodzenia...
Monika :)

MOJE PIERWSZE "BE GLOSSY" :)




   Już od dawna nosiłam się z zamiarem wypróbowania tajemniczych pudełek, z których każde jest niespodzianką. Ciekawość , co to? z czym to się je i jak to wygląda? zżerała mnie od wewnątrz i w końcu zdecydowałam się na "Be Glossy".
   Wizyta kuriera miała miejsce jakiś czas temu, ale niestety brak czasu nie pozwalał mi na podzielenie się z Wami moją radością wynikającą z faktu dostarczenia jej do mojego domu.
Bardzo proste, a zarazem estetyczne opakowanie w kolorze jasnego różu jeszcze bardziej zachęciło mnie do szybkiego otwarcia i cieszenia się jego zawartością.


Październikowe "Be Glossy" zawiera sześć produktów przeznaczonych do pielęgnacji ciała i zatytułowany jest " Zrelaksuj się!" Wydaje się to bardzo przemyślanym wyborem, głownie ze względu na fakt zbliżającej się wielkimi krokami zimy. Uwielbiam kolorówkę, ale oczywiście nie gardzę pielęgnacją więc nie narzekam...



Przejdźmy więc do szczegółów:
1. AUSSIE , 3 Minute Miracle Reconstructor - Intensywna odżywka do włosów zniszczonych z ekstraktem z melisy australijskiej.
   Pierwszy raz spotykam się z tym produktem więc nie znam jego działania, jednak wiem jedno, straszliwie przeszkadza mi jego zapach, niby melisa australijska a ja tu ewidentnie czuje zapach winogrona, którego nie cierpię w kosmetykach.


2. SANASE CHOCOLATERAPIA - Delikatny peeleing enzymatyczny , który dostarcza skórze tlen oraz nadaje jej gładkość i miękkość.
   Również tego produktu nie miałam przyjemności używać. Nie wiem czego mam się spodziewać, ogarnia mnie lekki strach przed hasłem "enzymatyczny", ale będę twarda, i wypróbuję.


3. ORIENTANA, Balsam Do Ciała w Kostce, Jaśmin i Zielona Herbata - 100% naturalny balsam do ciała w formie stałej stworzony z maseł i olejów roślinnych. Skóra po masażu balsamem jest niesamowicie gładka i pachnąca.
   Ot taki wynalazek, ale przy moim lenistwie i braku zamiłowania do czynności nasmarowywania się balsamami może się sprawdzić.


4. CZTERY PORY ROKU, Odżywka 5 w 1 do skórek i paznokci- Skutecznie regeneruje słabe i zniszczone paznokcie oraz skórki wokół nich. Innowacyjna formuła z kompleksem 5 naturalnych olejków wzmacnia i uelastycznia płytkę paznokcia, chroniąc ją przed łamaniem i rozdwajaniem.
   Ciekawi mnie jej działanie, bo od kilku miesięcy próbuję odżywić swoje paznokcie w jakikolwiek sposób używając różnych specyfików. Aktualnie najbardziej przytłaczają mnie moje skórki, które z uporem maniaka wycinam zamiast odsuwać,i chciałabym żeby nie były aż tak twarde i nabrały elastyczności.Zobaczymy...


 5. BIOLIQ, Krem Nawilżający Pod Oczy 25+ - Intensywnie nawilża delikatną skórę wokół oczu, wspomaga regenerację naskórka oraz zmniejsza opuchliznę i cienie pod oczami. dodatkowo opóźnia powstawanie pierwszych zmarszczek.

   Był to mój pierwszy krem pod oczy, którego używałam. Nie powiem, byłam z jego działania całkiem zadowolona jednak moja przygoda z poszukiwaniem czegoś WOW jeszcze się nie skończyła dlatego już dziś spodziewajcie się postu, w którym będę  chciała oddać ten produkt w dobre ręce.


6.  DERMO PHARMA SKIN REPAIR EXPERT, Maska Kompres 4D - Rewolucyjna maska nasączona aktywnymi składnikami, która idealnie dopasowuje się do kształtu twarzy. Równomiernie rozprowadza skoncentrowaną formułę oraz skutecznie działa w kierunku wnętrza skóry.
   Ciekawa jestem, z przyjemnością wypróbuję...
 

 Do zestawu dołączona została również książeczka reklamowa z próbeczkami firmy POSE ORGANICS - Krem do twarzy wygładzający zmarszczki 40+, Krem do twarzy poprawiający strukturę skóry 30+ oraz ochronny krem do twarzy. Niestety nie zobaczycie ich na zdjęciach, ponieważ moja niefrasobliwość i skleroza wpłynęły na brak ich wykonania.

Z pudełeczka "Be Glossy" jestem bardzo zadowolona, już nie mogę doczekać się wypróbowania tych wszystkich dobroci. A Wy czekajcie na recenzję w/w produktów.
Czekam na Wasze komentarze, czy miałyście już styczność z tymi kosmetykami? Jakie są Wasze odczucia, co jest warte uwagi, co kompletnie się nie sprawdziło.

Pozdrawiam, Monika :)

wtorek, 28 października 2014

DENKO pażdziernika

   Miało być o czym innym, ale nastąpiła szybka zmiana decyzji z uwagi na brak czasu. W związku z tym oczekujcie niebawem niespodzianki...
   Dziś mój debiut w kwestii denkowej, będzie minimum z kolorówki i troszkę więcej z pielęgnacji, no.. powiedzmy, że z pielęgnacji. Wśród nich są w przewadze ulubieńcy, ale trafił sie też jeden straszny bubloch, ale o tym później.


 RIMMEL WAKE ME UP - informacje i moją opinię na temat tego podkładu możecie znaleźć tutaj, Ci co czytali, wiedzą, że kocham i obiecuję dozgonną przyjaźń z tym produktem

LUMI MAGIQUE, LOREAL, Korektor rozświetlający- to obok wyżej wymienionego i tuszu Essence, kosmetyk, z którym raczej się nie rozstaję. Bardzo lubię jego krycie i rozświetlenie, które są w moim odczuciu bardzo naturalne bez większej przesadności. No i ten pędzelek, który umożliwia wydobycie produktu w takiej ilości jaka mi się tylko podoba. Wspomnieć jeszcze tylko muszę o niewiarygodnej wydajności. Ten, który widzicie na zdjęciu starczył mi na prawie dwa miesiące przy codziennym używaniu.


BE BEAUTY, Zmywacz do paznokci (Biedronka) - ten akurat jest z lanoliną i gliceryną, ale nie ma to większego znaczenia, ponieważ biorę z półki ten, który szybciej wpadnie mi do ręki. Najbardziej lubię w nim pompkę, dzięki której używanie produktu jest bardzo wygodne. Bardzo dobrze usuwa lakier z płytki paznokcia, nie niszcząc go przy tym. Ma całkiem fajny zapach, nie walący po nosie acetonowym smrodem.


GARNIER, Płyn micelarny - Mój nieodłączny kompan od wielu miesięcy w codziennym demakijażu i pielęgnacji. Jeszcze rok tenu nie wyobrażałam sobie, że zmienię kiedykolwiek płym micelarny Bourgois, jednak pozytywne recenzje na temat Garniera i porównanie go do sławetnej Biodermy spowodowały, że postanowiłam go wypróbować. Szczerze powiedziawszy w kwestii jakiś cudownych efektów nie widzę żadnej różnicy. Dla mnie w płynie micelarnym najważniejsza jest skuteczność usuwania makijażu i duża wydajność. Obie te właściwości tutaj w stu procentach mnie satysfakcjonują, więc używam namiętnie i z wielką przyjemnością.


VENUS, delikatny żel do higieny intymnej - być może sporo z Was podniesie ręce do nieba, krzycząc "Gwałtu rety!!!",ale ja Wam powiem, że mi ten żel naprawdę odpowiada. Żadnych podrażnień, świądu nie powoduje, było to moje kolejne opakowanie i niestety z powodu wycofania go z Rossmanna (do którego mam najbliżej) musiałam zakupić coś innego. Jeżeli chodzi o Lactacyd, ani trochę mi nie odpowiada, robiłam do niego kilka podejść i za każdym razem wracałam do Venus. Dajcie znać jeśli wiecie gdzie mogę go dostać, bo całkiem się z nim polubiłam.


FRESH JUICE, Kremowy żel pod prysznic - Przyjemny żel pod prysznic, o bardzo ładnym zapachu mandarynki i dzikiego imbiru. Kupiłam go z czystej ciekawości, szukając czegoś nowego i niedrogiego. Wcale się nie zawiodłam. Bardzo przyjemny w użyciu, no i mega wydajny. Już kropelka żelu wystarczyła aby umyć całe ciało. Co ważne, to chyba pierwszy żel, który nie wysuszał. Skóra była przez cały dzień nawilżona pomimo braku nałożenia balsamu.



LE PETIT MARSEILAIS, Mandarynka i Limonka - nie rozumiem fenomenu tych żeli. Oczywiście zachęcona cudownymi reklamami i pochlebnymi opiniami czytanymi przy okazji skusiłam się i zakupiłam. Jednak formuła kompletnie mnie nie przekonała. Żel się słabo pienił, przez co wyciskałam jego ogromne ilości, i suma sumarum skończył się szybciej niż zaczął. Nie zauważyłam również nadzwyczajnego nawilżenia. O ile wiem niektóre z tych żeli mają kremową konsystencję i może one są wydajniejsze. Ten jednak kremowy nie był, ale wybrałam go ze względu na zapach, który był najmniej męczący.


   Tak właśnie prezentują się moje zużycia w obecnym miesiącu. Ciekawa jestem czy Wy używałyście powyższych produktów i czy macie podobne zdanie do mojego na ich temat.
Czekam na Wasze komentarze.
Pozdrawiam, Monika :)

wtorek, 21 października 2014

Dziel włos na czworo.../ O pielęgnacji kosmetykami KERASTASE

   Tytuł dość przewrotny, jednak świetnie nadaje się do mojej dzisiejszej prezentacji czterech kosmetyków, które zachwyciły mnie swoją jakością i działaniem.


   O KERASTASE marzyłam już od wielu lat, zasłyszane od kilku osób niewiarygodne działanie tej serii produktów długo mnie kusiło, i tak podczas zeszłych świąt Bożego Narodzenia, zupełnie niespodziewanie, w jednej z paczuszek moim oczom ukazały się dwa, pierwsze produkty marki Loreal.

TROSZECZKĘ O MOICH WŁOSACH...
Na swoje włosy nie mam co narzekać, są grube, gęste, lekko kręcone. Naturalnie jestem brunetką, i w takiej tonacji staram się pozostać, farbując włosy dodając od czasu do czasu lekkich rudawych refleksów. Jedyny problem, który lekko mnie irytuje to ciągłe wypadanie, co jednak na całe szczęście nie zmienia ich ilości i gęstości.

O CO TYLE SZUMU? 
KERASTASE to profesjonalne gama kosmetyków firmy L'oreal przeznaczonych niemal do każdego rodzaju włosów, używanych głownie w salonach fryzjerskich w formie tzw. rytuałów.
Przed zastosowaniem kosmetyków Kerastase słyszałam o nich wiele dobrego, dlatego tak bardzo zależało mi na ich wypróbowaniu. I rzeczywiście, wrażenie było niewiarygodne...


   Pierwszy duet, który dostałam to KERASTASE  Crystalliste do włosów grubych. Pierwszy produkt to Kąpiel Cristal do włosów grubych. Jak pisze producent  "Lekka kąpiel Cristal stworzona dla włosów naturalnych i farbowanych koloryzacją ton w ton. Delikatnie oczyszcza włosy nadając im świeżość, miękkość i krystaliczny blask."
Być może zdziwiło Was określenie "Kąpieli do włosów", ale tak, tak, Kerastase używa właśnie takiego określenia na szampon, tak więc pozwolicie, że w moich dalszych wypocinach będę używała tych dwóch określeń naprzemiennie. A więc do rzeczy..


Kąpiel zamknięta jest w ślicznym perłowo- różowym opakowaniu o pojemności 250 ml. Jedyną rzeczą do której można się w tym temacie przyczepić to zamknięcie - duża nakrętka sprawiała mi początkowo sporo problemów, przede wszystkim opakowanie i nakrętka wyślizgiwały się z rąk podczas zażywania kąpieli. Wiadomo, trochę techniki i człowiek się gubi. Jednak po jakimś czasie moje mało sprawne rączki przyzwyczaiły się, i było po problemie. Jasne, że fajniej by było jakby szampon zamykany był na tzw. "klik", jednak tego typu zamknięcie w pewien sposób wyróżnia produkt od innych.
   Konsystencja kąpieli Crystalliste jest dość lejąca,rzadka. Produkt bardzo łatwo wydostawał się przez maleńki otwór. Kolor szamponu jest przezroczysty, dlatego kompletnie nie przypomina standardowego szamponu o konsystencji kremowej.
   Jeżeli przyzwyczajone jesteście do uzyskiwanej w szybkim czasie wielkiej piany podczas mycia włosów, to niestety tutaj takiego efektu nie zobaczycie. Szampon nałożony na mokre włosy tylko lekko się pieni, ale nie umniejsza to jego pozytywnego działania. Odczucie początkowo jest dość dziwne, ale idzie się przyzwyczaić.
   Zapach Crystalliste jest bardzo przyjemny. Taki typowo salonowy, bez żadnej nachalności, orientalnych nut, nic w tym rodzaju. Jednym słowem czysta świeżość.
   Przejdźmy teraz do sedna sprawy - efektu. Już po pierwszym użyciu daje się zaobserwować kolosalną różnicę. Włosy stały się miękkie, sprężyste i tak jak zapewniono na opakowaniu nabrały blasku. Zauważyłam również, że dużo łatwiej można było je rozczesać.
    Razem z kąpielą w prezencie znalazłam również Rozświetlającą maskę odżywiającą Cristalliste.
 Cudo i genialne dopełnienie.  "Lekka maska dla suchych, długich włosów wymagających bardziej intensywnej pielęgnacji. Nadaje włosom niezwykłej lekkości, blasku i miękkości jednocześnie je odżywiając"



   Maska zamknięta jest w perłowo- różowym, plastikowym słoiku. Ten kolor wyróżnia serię Crystalliste od innych serii, z których każda ma określony kolor. Pojemność maski jest jak dla mnie gigantyczna głownie ze względu na swoją wydajność - 200 ml.
   Produkt ma dość przyjemną konsystencję, nie jest bardzo gęsty, ale też nie przelewa się przez palce, irytują mnie maski mające konsystencję prawie "gumy" więc tutaj byłam bardzo zadowolona. Coś co zachwyciło mnie również na pierwszy rzut oka to kolor samej maski, taki cukiereczkowy jasny róż z lśniącymi drobinkami, sprawiający wrażenie naprawdę ekskluzywnego kosmetyku. Zapachem przypomina bardzo kąpiel, może ma w sobie lekką nutę takiego tępego zapachu, o którym ciężko jest mi inaczej powiedzieć.
   Coś co jest też ciekawe, a zarazem bardzo wygodne to fakt, że produkt nałożony na włosy możemy trzymać jedynie 5 minut i już po tym czasie widać niewiarygodne efekty. Daje sobie świetnie radę bez żadnych czepków, ręczników i innych tego typu akcesoriów, co jest kolejną zaletą w kwestii wygody. Dla mnie to naprawdę wielki plus, bo moja cierpliwość podczas rytuałów pielęgnacyjnych niestety szybko się kończy.
Nie chciałabym się powtarzać w kwestii działania, ale podobnie jak szampon maska jest niewiarygodna. Mogę śmiało powiedzieć, że potęguje cudowne działanie kąpieli. Włosy stają się jeszcze piękniejsze, jeszcze bardziej błyszczące, jeszcze bardziej miękkie.
   Jeśli zapytacie czy kosmetyki mają jakieś wady, odpowiem Wam, TAK, mają! Konkretnie maska.
Nie twierdze oczywiście, że będzie się to tyczyło każdej z Was, i myślę raczej, że jest to kwestia charakterystyczna dla mojego ciała. Otóż, po użyciu maski strasznie swędziała mnie skóra głowy. Jednak domyślam się o co chodzi. Długi czas używałam kosmetyków Elseve firmy Loreal, i bardzo mi one odpowiadały, jednak mój organizm w pewnym momencie się zbuntował i zaczęłam się niemiłosiernie drapać, bez żadnych łupieży, czy łuszczenia, więc odstawiłam. Podejrzewam, że maska Cristalliste posiada w swoim składzie ten sam składnik, który był w Elseve, w końcu to ta sama firma...
Przejdźmy więc do drugiej serii marki KERASTASE, która podobnie jak poprzednia zauroczyła mnie swoim działaniem.


   KERASTASE REFLECTION "to programy pielęgnacyjne opracowane dla włosów koloryzowanych. Dzięki innowacyjnej technologii wygładzają powierzchnię włosów oraz chronią trwałość ich koloru."
 Tak naprawdę marzyłam właśnie o tej gamie, i jak widać marzenia się spełniają. W maju dostałam kolejny prezent, tym razem imieninowy, i nie mogłam doczekać się, aż w końcu będę mogła wypróbować te cudeńka.


   Kąpiel dla włosów koloryzowanych według producenta ma chronić kolor i przedłużać trwałość jego intensywnej barwy.Chroni głębię i blask koloru.
   Szampon jak widać na załączonym obrazku zamknięty jest w hmmm, fuksjowym(???) opakowaniu o pojemności 250 ml. Podobnie jak w poprzednim przypadku przyczepić można się do zamknięcia, ale nie będę się powtarzać.
   Reflection nieco różni się konsystencją od Cristallice. Szampon jest kremowy o białym kolorze nieco bardziej przypominający typowe szampony drogeryjne. Zapach kapieli jest bardzo przyjemny, aczkolwiek diametralnie różni się od poprzednika, dla mnie może nieco owocowy... Niezbyt intensywny, dlatego nie męczy nosa.
Reflection różni się również od Cristalliste intensywnością pienienia, już po kilku ruchach dłonią włosy są idealnie spienione, co oczywiście dla przyzwyczajonych do tego typu akcji jest bardzo wygodne.
   Pewnie nie zdziwi Was moja opinia, że szampon jest przecudowny, świetnie spełnia swoją funkcję, rzeczywiście chroni kolor, nadaje włosom blasku, a przy okazji nadaje im lekkość i gładkość.
   W parze z kąpielą dostałam ODŻYWKĘ CHROMA CAPTIVE do spłukiwania. "Dzięki innowacyjnej technologii pozwala zatrzymać pigment głęboko we włóknie włosa dla utrzymania długotrwałego blasku koloru. Odżywia je i nadaje im gładkość. Dodatkowo wspomaga odbudowę zniszczonej koloryzacją powierzchni włosa."


   Do odżywek jestem przyzwyczajona od lat, i szczerze powiem,że właśnie te produkty dużo bardziej wolę od masek. Tak wiem,że maska lepiej odżywia,ale u mnie liczy się przede wszystkim czas i wygoda.
   200 ml produktu zawarte w plastikowym opakowaniu z zamknięciem zadowalającym mnie tym razem w 100 procentach to istne cacuszko, podobnie jak w przypadku Cristalliste idealnie uzupełnia szampon. Rzeczywiście, tak jak pisze producent bardzo długo chroni kolor, przy okazji mocno odżywiając włosy, przez co codziennie możemy się cieszyć lekkością, miękkością i gładkością.
   Konsystencja produktu jest całkiem przyjemna, taka akuratna mówiąc potocznym językiem, nie jest zbyt gęsta co charakteryzuje odżywki napełnione sylikonem, kolor ma typowy- kremowy, biały.
   W czasie używania kosmetyków z tej serii nie zauważyłam jak wcześniej żadnego świądu, naprawdę świetnie sprawdziły się w moim przypadku, być może gdybym używała maski historia mogła by się powtórzyć.
   Teraz kwestia dość istotna - CENA. Tutaj niestety musicie się przygotować na szok, bo każdy z tych produktów jest naprawdę drogi, oczywiście w porównaniu z kosmetykami do włosów typowo drogeryjny mi. Szampony kosztują w okolicach 70 zł, maska zaś 140 zł, odżywkę możemy kupić za około 100 zł.
Tak wiem, nie każdego stać na tak drogie kosmetyki, mnie również, sama chyba nigdy nie zdecydowałabym się na ich kupno. Oczywiście liczę na dobre serce mojej ciotki i dalsze obdarowywanie mnie nimi przy okazjach świąt, imienin czy urodzin. Ale...gdybyście miały nadmiar kasy, i zależałoby Wam na naprawdę cudownej formie Waszych włosów warto zainwestować. Z pełną odpowiedzialnością polecam te produkty, bo dają niewiarygodny efekt.

Ufff, długo by jeszcze o nich opowiadać, ale chyba już dość...

Gdybyście miały jakieś pytania co do produktów KERASTASE, a czegoś nie napisałam, zapraszam do zadawania pytań, również z chęcią poczytam Wasze opinie o produktach z innych serii Kerastase, być może zachęcą mnie do podpowiedzenia ciotce, co tym razem by mnie interesowało...

Pozdrawiam,
Monika :)

czwartek, 9 października 2014

Bazowy problem, czyli jak radzę sobie z bazą pod cienie PAESE?

   Witam Was po dłuższej przerwie. Troszkę czasu mnie nie było, ale mały kryzys został zażegnany dlatego ponownie przybywam do Was z nowym postem.
  Z bazami pod cienie mam już pewne doświadczenie i o dziwo chyba najlepiej odpowiada mi ta z Avon. Po jej wykończeniu skusiłam się właśnie na PAESE, która jako pierwsza rzuciła mi się w oczy w mojej ulubionej osiedlowej drogeryjce. Niestety, przy pierwszym użyciu nie powaliła mnie na kolana, byłabym skłonna powiedzieć nawet, że wręcz przeciwnie. Ale do rzeczy...


   Baza pod cienie do powiek PAESE zdaniem producenta "wygładza skórę powiek i ułatwia aplikację cieni. Przedłuża trwałość makijażu oraz intensyfikuje kolory nałożonych cieni do powiek. Baza Paese jest bardzo wydajna, wystarczy cieniutka warstewka produktu, aby uzyskać pożądany efekt."
   Produkt zamknięty jest w prostym, plastikowym słoiczku w kolorze czarnym ozdobionym białym logo firmy. Nic w tym temacie nadzwyczajnego, proste, schludne opakowanie, nie wyróżnające się nadzwyczajną ekskluzywnością czy czymś w tym rodzaju.
   Konsystencja bazy pozostawia niestety wiele do życzenia. Jest bardzo ciężka, toporna czasami mam wrażenie jakby była gumowata, przez co ciężko nakłada się na delikatną skórę powiek. Zapach bazy jest bardzo neutralny, wręcz nie wyczuwalny. W moim przekonaniu ogromnym plusem jest tutaj kolor - lekko różowy, doskonale wyrównujący koloryt skóry.




   Tak jak już wcześniej wspomniałam aplikacja bazy jest bardzo ciężka. Po nałożeniu często pozostają grudki, które podczas nakładania cienia mogą dać nie do końca satysfakcjonujący efekt. Oczywiście można sobie pomóc rozgrzaniem produktu poprzez długotrwałe wiosłowanie paluszkiem w słoiczku, ale chyba nie do końca tutaj o to chodzi.W końcu baza ma nam pomóc w osiągnięciu pożądanego efektu a nie utrudnić.
   Dużym plusem bazy Paese jest to, że potrafi utrzymać cienie w nienaruszonym stanie przez wiele godzin. Zdarza się, że nakładam makijaż już o 5:00 rano i dzięki tej bazie wieczorem, około godziny 22:00 mój cień trzyma się na powiece tak samo dobrze jak w chwili nałożenia.
   Jak zachowują się cienie na PAESE? Producent nie pomylił się twierdząc, że baza przedłuża trwałość makijażu, o czym informowałam Was w poprzednim akapicie. A jak sprawa się ma w kwestii intensyfikacji koloru? No cóż, używałam baz, które podwajały a nawet potrajały intensywność cieni, ta zachowuje się nieco delikatniej. Baza w lekki sposób wydobywa głębię koloru cienia, podkreślając go ale nie przerysowując.


   Cena produktu waha się pomiędzy 17zł a 20 zł, ja w mojej ryneczkowej drogerii zapłaciłam tą niższą sumę, na stronie producenta musimy dać aż 19 zł. Mówię "aż", bo jakoś ta cena nie przekonuje mnie w kwestii zakupienia produktu, który jest toporny i ciężki w użytku. Zapewniam Was, że gdyby nie mój spontan podczas zakupów, w życiu nie zdecydowałabym się na tą bazę. W przeważającej części lubię kosmetyki Paese i tylko tak mogę usprawiedliwić swój wybór.
   Mam jednak co mam i nie zamierzam wyrzucać kosmetyku, który za 5ml kosztował tyle kasy. Postanowiłam więc działać. Oczywiście, tak jak wcześniej wspominałam początkowo radziłam sobie z bazą rozgrzewając ją przed użyciem między palcami. Fakt, przynosiło to efekt i nawet byłam zadowolona choć nie do końca szczęśliwa, że taki wysiłek muszę włożyć w zwykłą aplikację bazy.
Długo rozmyślałam czym by sobie tu pomóc. I EUREKA!!! Na pomoc przyszedł mi Duraline firmy Inglot.


   Duraline Inglota to produkt przeznaczony w pierwotnym swoim zastosowaniu do aplikacji na mokro prasowanych i sypkich cieni do powiek. Wydobywa głębię koloru i przedłuża trwałość makijażu.
Może być stosowany również do pudrów prasowanych, pudrów sypkich, brązerów i róży.
     Duraline to płyn zamknięty w przezroczystej butelce wyposażonej w pipetkę, która ułatwia wydobycie odpowiedniej ilości produktu.
   Ma postać przezroczystego,  lejącego, aksamitnego płynu, w dotyku lekko przypominającego sylikonową bazę pod podkład. Jednak w chwili roztarcia nie wyczuwa się charakterystycznego dla bazy filmu pozostającego na skórze. Produkt bardzo łatwo i szybko  rozprowadza się, zarówno w większych jak i mniejszych ilościach. Mój alergiczny nos nie wyczuwa żadnego zapachu podczas aplikacji.
Duraline to produkt bardzo uniwersalny, poza przeznaczeniem wskazanym przez producenta, ma też inne zastosowania, o których nie będę dzisiaj mówić, bo nie o tym jest post.

Bardzo istotną funkcję pełni tutaj pipeta, która powoduje, że możemy nabrać taką ilość produktu jaka tylko nam się podoba, jest to bardzo wygodny sposób aplikacji, który diametralnie zmienia rzeczywistość makijażową :P




   Trwałość płynu Inglota jest rewelacyjna, ponieważ pełni on funkcję wodoodporną. Makijaż z dodatkiem Duraline utrzymuje się przez cały dzień, nie rozmazując się, nie zmieniając intensywności koloru.
   Cena takiego cacuszka to aktualnie 23 zł za 9 ml. Produkt jest bardzo wydajny, dlatego można pozwolić sobie na pewnego rodzaju eksperymenty z nim.
   Przejdźmy jednak do rzeczy. Tak jak pisałam, Duraline towarzyszy wielu moim kosmetykom, wspomagając nierzadko ich aplikację. Używam go również w połączeniu z wcześniej wspomnianą bazą Paese. 
   Wiem, zapytacie mnie teraz po co płyn, który pełni rolę niejako bazy, łączę z bazą? Otóż odpowiedź jest bardzo prosta, aby nie zmarnować produktu, który w moim mniemaniu okazał się drogi. Dzięki Duraline baza Paese nabiera aksamitnej konsystencji łatwo rozprowadzającej się na powiece. Jest dużo bardziej przyjemna we współpracy. 
Płyn Inglota dodaję bezpośrednio do słoiczka Paese,i nic złego z bazą się nie dzieje. Dzięki ogromnej wydajności Duraline, nie jest mi szkoda mieszać bazy z bazą, bo wiem, że mimo to będę mogła długo się nim cieszyć.


Jeśli mam być szczera, Inglot uratował mnie przed ciężkimi mękami podczas nakładania bazy na powieki i w pewien sposób dał Paese nowe życie. Przede mną jeszcze długie miesiące stosowania bazy Paese, ale perspektywa jej współpracy z Duraline napawa mnie optymizmem i nie dręczą mnie myśli pt. "Jak długo jeszcze?"

Jestem ciekawa jakich baz Wy używacie, co polecacie, a co odradzacie? Czy macie sprawdzone sposoby radzenia sobie z kosmetykami, które nie do końca Wam się sprawdziły?
Czekam w dalszym ciągu na Wasze komentarze, te dobre, jak i złe, które dadzą mi konstruktywny zarys tego co mogę zmienić a co zostawić...
Pozdrawiam gorąco.
Monika :)